Jej i jej narzeczonemu, któremu, podobno, straszliwe anonimy życzą śmierci i wyrażają satysfakcję z jego choroby. Co prawda, wspomnianemu narzeczonemu powinno się to przecież podobać. Przez całą swą karierę, o ile pamiętam, namawiał ludzi do zła i zachwalał zło, więc chyba właściwą reakcją na czyjąś chorobę, gdyby chciał zachować choć odrobinę konsekwencji, powinno być według niego natrząsanie się z nieszczęścia i życzenie choremu wszystkiego najgorszego. No, na czyjąś ? ale gdy nieszczęście okazało się nie czyjeś, a własne, mniemany satanista nagle zaczął namawiać do oddawania szpiku na przeszczepy, tak jakby dając do zrozumienia tym łzawym kiczem, że cały jego satanizm był takim tylko scenicznym pajacowaniem. Miło to wiedzieć, boję się tylko, że gówniarzeria, której mącił w głowach, o tym nie wiedziała.
Co prawda, w dziedzinie pajacowania i tak nikt już nie przebije marszałka (o hańbo Polski!) Niesiołowskiego. Ledwie zdążyłem napisać i zawiesić tekst o kompromitacji dla PO, jaką okazały się anonimowe pogróżki na forum internetowym, na podstawie których Niesiołowski dostał ochronę BOR – a już on sam, najwyraźniej chcąc czymś przykryć konfuzję, pochwalił się z dumą, że to dla niego właśnie przeznaczone było osiem kul w pistolecie Ryszarda C., ale Bóg go ocalił. To, że Ryszard C. chciał go zabić, nasz pożal się Boże marszałek wywnioskował z faktu, że w dniu zbrodni był w jego biurze. Powiedziała o tym Niesiołowskiemu szefowa owego biura. Pytana, skąd o tym wie, wyznała, że od ciecia. A cieć oznajmił, że nic podobnego jej nie mówił, żadnego Ryszarda C. nie widział, nikt tego dnia o Niesiołowskiego nie pytał i dajcie mu w ogóle święty spokój.
Przykrycie okazało się więc jeszcze bardziej żałosne od tego, co miało przykrywać. Ktokolwiek poważniejszy na miejscu Niesiołowskiego przykleiłby sobie teraz wąsy i przemykałby pod ścianami, zasłaniając się miednicą, a i to tylko między północą a czwartą nad ranem. Ale nie czołowy specjalista PO od bryzgania miłością, na to nie liczmy. Jutro go pewnie znowu ujrzymy, jak z miedzianym czołem udowadniał będzie, że Ryszard C. działał z nienawiści do PO i chciał zabić Tuska, a okrzyki „nienawidzę PiS, nienawidzę Kaczyńskiego”, najniepotrzebniej upublicznione przez dziennikarzy (ale władza i jej medialni przyniżejplecznicy już wkrótce zrobią z tą pisowską hałastrą porządek, nie bójta się) były przecież rozpaczliwym oskarżeniem faktycznych sprawców i inspiratorów mordu, bo po prostu poniewczasie sobie biedny ten człowiek uświadomił, do czego go PiS i Kaczyński przywiedli.
Pajacowanie pana marszałka nie powinno oczywiście odwracać uwagi od pajacowania szefa BOR, który swą wysoką klasę okazał już przy okazji katastrofy smoleńskiej, a obecnie mocno ją potwierdza. Nawet gdyby Ryszard C. rzeczywiście był w biurze Niesiołowskiego i na niego dybał, to przecież, powtórzę raz jeszcze, Ryszard C. jest pod kluczem, a wszyscy twierdzą, że to szaleniec, który działał sam, a nie w ramach jakiejkolwiek organizacji. Więc na czym polega to zagrożenie, jak twierdzi generał Janicki, największe od lat, które sprawiło, że tak samo skwapliwie, jak wcześniej odbierał ochronę, teraz zaczął ją rozdawać?
To wszystko byłoby do rozpuku śmieszne, gdyby nie fakt, że naprawdę został zamordowany człowiek. Co uchachani na różowo i niezmożeni w gnojeniu „Kaczora” politycy PO i ich klaka zdołali już chyba zupełnie wyrzucić z pamięci.