Obserwowaliśmy cyniczny spryt Tuska skontrowany przez cyniczną bezczelność Kaczyńskiego. Oczywiście żaden minister Tuska nie da się przepytywać jakiemuś pisowskiemu gremium. Kaczyński o tym świetnie wie i stara się wyszydzić przeciwnika. Ani debaty jeden na jeden, wykluczające innych, ani dziwaczne pomysły na upokarzające przesłuchania ministrów nie są dobre. Nie mają nic wspólnego z demokratyczną debatą publiczną. To cyniczny taniec dwóch partii, które czują się tak, jakby został im już tylko jeden krok do przejęcia polskiej polityki na własność - obwieszcza Sierakowski. - Debata powinna odbywać się w jak najszerszym gronie, ale w rozsądnych granicach. Dlaczego nie sześciu lub ośmiu sił politycznych? Rostowski czy Kopacz będą w nich występować przecież nie jako ministrowie, ale kandydaci na posłów. Równi z innymi w świetle wyborów.
Nie może być tak, jakby sondaże spełniały rolę pierwszej tury wyborów i selekcjonowały siły polityczne do dyskusji. Już i tak zabetonowaną scenę Tusk chce jeszcze ograniczyć do dwóch partii? Bo nie umie inaczej wygrać? Liberał Tusk boi się rzeczywistej konkurencji w polityce. Boją się jej zresztą cztery główne partie. A kiedy przestraszą się Polacy, że ich wpływ na kształt parlamentu jest ograniczany do minimum? Zdemokratyzujmy system finansowania partii, a pojawi się rzeczywista konkurencja w polityce. Wtedy nie wystarczy już Tuskowi świecić na tle Kaczyńskiego.
Janusz Wojciechowski zauważa w salonie24.pl, że wynik tych debat jest z góry przesądzony.
Kaczyński nie może wygrać debaty z Tuskiem. Nawet jeśli go zamroczy, zapędzi do narożnika i tam wyłomoce niemiłosiernie - media ogłoszą remis, a jeśli Tusk na oślep trafi jakimś lewym czerwcowym... przepraszam - lewym sierpowym - ogłoszone zostanie zwycięstwo Tuska. Nieważne bowiem kto debatuje, ważne kto ustala wynik debaty.
A ustalać będzie Żakowski, Olejnik, Lis... (...) Dlatego ostrożnie z tymi debatami. Niech najpierw przedstawią sprawozdanie z własnych działań. Niech premier Tusk i jego ministrowie punkt po punkcie rozliczą wszystkie swoje obietnice, na których realizację mieli długie cztery lata. I dopiero wtedy można będzie porozmawiać o tym, jak rządzili. Na razie nie ma do czego się śpieszyć.