Ostatnie wypowiedzi Lecha Wałęsy - a mówiąc ostatnie, mam na myśli te z ostatnich kilku lat - zamiast podziwu i sympatii budziły raczej wątpliwości czy aby w swojej walce o lepszy świat i polsko-niemiecką Europę nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Połączenie Polski z Niemcami, globalna rewolucja przeciw kapitalizmowi, segregacja homoseksualistów... wizjonerskich odlotów byłego prezydenta było sporo. Tymczasem nagle, znienacka, w Nowy Rok wywiad z laureatem nagrody Nobla przeprowadził CNN. I być może dzięki amerykańskiemu powietrzu, a może to po prostu kwestia dobrej edycji lub dobrego tłumaczenia, ale nasz były przywódca wyszedł w nim bardzo sensownie (choć być może nie błyskotliwie).
Najtrafniej, choć trochę naiwnie (lub trochę bardziej niż trochę) mówił o Stanach Zjednoczonych.
Aż do końca ostatniego stulecia, Stany Zjednoczone były ostatnią deską ratunku w przypadku wszystkich problemy świata. Ameryka były ostatnią nadzieją i zawsze pomagała. Straciliśmy tę ostatnią deskę ratunku.
W ostatnich wyborach prezydenckich Wałęsa zdecydowanie poparł Mitta Romneya. Jak widać, do Baracka Obamy się nie przekonał.
Kiedy Obama został wybrany na prezydenta, na świecie pojawiła się wielka nadzieja. Mieliśmy nadzieję, że przywróci Ameryce moralne przywództwo, ale poniósł w tym względzie porażkę. Ameryka nie jest już moralnym liderem. W kwestii militarnej - tak, bezsprzecznie. Ekonomicznie słabnie. Ale w kwestii politycznej i moralnej, nie przewodzi już światu. Musimy zrobić wszystko, co możemy by to zmienić. Mamy szczęście, że nie ma obecnie większych konfliktów. Gdyby były, świat byłby bezradny. Na dłuższą metę to niebezpieczne.