Mamy w historii naszej demokracji całkiem pokaźny dorobek dziwnych, kuriozalnych i niewytłumaczalnie głupich(genialnych?) spotów wyborczych. Już poprzednia kampania wyborcza dostarczyła nam mnóstwa wrażeń - włącznie ze striptizem, uderzeniem śledziem po twarzy, czy death metalowym teledyskiem. Chlubną tę tradycję kontynuuje w tym roku sztab wyborczy Platformy Obywatelskiej. W jednym z pierwszych takich spotów Platforma postanowiła zastosować manewr anty-"Dziadka z Wehrmachtu" i zagrać kartą niemiecką - jednak nie po to, by zdystansować się od związków z Niemcami, lecz wręcz przeciwnie - by je podkreślić. Co, trzeba przyznać, jest dość odważnym zagraniem, szczególnie w świetle niemieckiej afery z czołowym europosłem PO, Jackiem Protasiewiczem.
Nowy klip promuje (?) dość sympatyczną skądinąd europosłankę Różę Thun. A właściwie - jak chciałyby to podkreślić mózgi stojące za kampanią - Różę Marii Grafin von Thun und Hohenstein. Na tym bowiem polega koncepcja spotu: znani i lubiani aktorzy wymawiają kolejne, uroczo brzmiące człony nazwiska pani poseł. A oto efekt:
Tak, wiem. Thun und Hohenstein to arystrkratyczna rodzina austriacka, nie niemiecka. Spot ma charakter autoironiczny. A autoironia i dystans czasem popłaca. Mimo to, ciężko pozbyć się wrażenia, że mamy tu do czynienia z jakimś kuriozalnym samobójem. W końcu nic tak nie wzbudza zaufania jak twardo brzmiące niemieckie arystokratyczne nazwisko... prawda?