Najważniejsze pytanie, które krążyło wczoraj w sejmowych kuluarach, brzmiało: dlaczego Radosław Sikorski to robi.
Dlaczego teraz mówi o propozycji Władimira Putina wobec Donalda Tuska, uderzając mocno w tego ostatniego. Bo skoro tuż po objęciu rządów Tusk miał usłyszeć od rosyjskiego prezydenta propozycję rozbioru Ukrainy, cały późniejszy reset w relacjach z Kremlem oparty był w najlepszym razie na naiwności.
Choć Sikorski zapewniał wczoraj wieczorem, że zawiodła go pamięć (zarówno gdy udzielał wywiadu serwisowi Politico, jak i wtedy, gdy wypowiadał się dla portalu Wyborcza.pl), trudno brać na serio możliwość błędu tak doświadczonego dyplomaty. Trudno uwierzyć, że po siedmiu latach, jakie spędził w fotelu szefa dyplomacji, nagle zaczęły mu się przytrafiać takie gafy.
Dlatego tuż po publikacji Politico pojawiły się głosy, że Radosław Sikorski chciał uderzyć w Donalda Tuska. Mało tego, wczorajsze zachowanie było ciosem w całą formację. Nieudzielenie wyjaśnień dziennikarzom wczoraj w południe sprawiło, że sprawa, zamiast powoli dogasać, wybuchła na nowo. Kolejny wywiad sprawił, że pojawiło się jeszcze więcej pytań. A wieczorne przeprosiny i próba zrzucenia wszystkiego na niepamięć niewiele wyjaśniły. Bo zamiast zażegnać aferę dotyczącą rzekomego żartu Putina, sprawiły, że żyje ona dalej i będzie szkodzić Platformie Obywatelskiej.
Wśród polityków PO modne było swego czasu powiedzenie o bujaniu łodzią. Tak nazywano działania prowadzące partię do kryzysów (na przykład poprzez wzniecanie sporów światopoglądowych), o które lider PO miał oskarżać Grzegorza Schetynę. Bujając Platformą, Schetyna miał rzekomo osłabiać pozycję Tuska i obniżać zaufanie do PO, by w przyszłości jawić się jako zbawiciel partii.