Rzymska policja aresztowała 44 osoby, lokalnych polityków i biznesmenów, zamieszanych w proceder korupcyjny, w którym imigranci przybywający z Afryki stali się cennym towarem.
To druga fala aresztowań śledztwa, któremu prokuratura nadała wymowny kryptonim „Mafia Stołeczna". Za kratkami lub w areszcie domowym wylądowali radni i asesorzy Rzymu, regionu Lacjum, którego jest stolicą, biznesmeni, właściciele firm i spółek, a też kooperatyw – spółdzielni będących zapleczem finansowym potężnej, rządzącej obecnie w Italii Partii Demokratycznej premiera Mattea Renziego. Ale w proceder korupcyjny zamieszani są lokalni politycy wszystkich niemal partii, a nawet wiceminister rolnictwa. O rozmiarach korupcji niech świadczy to, że premier Renzi zawiesił wszystkich funkcyjnych swojej partii w Rzymie i oddał ją pod zarząd komisaryczny, a w sprawie zabrał głos prezydent Sergio Mattarella.
Bez skrupułów
Skandale korupcyjne z udziałem polityków wybuchają w Italii co kwartał i rzadko wzbudzają sensację. Są smutną rzeczywistością włoskiego życia. Ten jednak szczególnie mierzi Włochów i włoskie media. Chodzi bowiem o to, że zorganizowana grupa przestępcza bogaciła się kosztem nieszczęśników, którzy ryzykując życie, przypływają do Italii przez Morze Śródziemne na chybotliwych stateczkach. W ubiegłym roku przybyło ich 170 tys., a w tym już 50 tys. Włoskie władze nie dają sobie z problemem rady. Przybyszom trzeba zapewnić dach nad głową i wikt, a tych proszących o azyl należałoby trzymać do czasu rozpatrzenia podań w ośrodkach zamkniętych. Wystarczającej liczby takich struktur Italia nie posiada, ale trudno się dziwić, jeśli zważyć, że we wszystkich włoskich pękających w szwach więzieniach i aresztach przebywa 60 tys. osób.
Dlatego państwo włoskie oddaje uchodźców pod opiekę prywatnym firmom, spółdzielniom i przeróżnym fundacjom, płacąc minimum 40 euro dziennie za jednego przybysza. W ten sposób na ludzkim nieszczęściu udało się „Mafii Stołecznej" zbudować lukratywny biznes. Urzędnicy, w praktyce lokalni politycy, decydujący o tym, komu oddać pod opiekę uchodźców, robili to w zamian za łapówki (w jednym przypadku nawet pół miliona euro). Następnie „kupujący" umieszczał uchodźców w swoich ośrodkach, a jeśli ich nie miał, odsprzedawał innym za 1–2 euro łapówki od głowy za dzień. Naturalnie lwia część subwencji państwowych idących automatycznie za każdym uchodźcą lądowała w kieszeni „opiekunów", którzy stłaczali nieszczęśników w klitkach i karmili strawą, którą trudno było wziąć do ust.
Nowe zajęcie dla mafii
Jeden z organizatorów procederu, Salvatore Buzzi, założyciel fundacji, która taką właśnie opiekę roztoczyła nad kilkoma tysiącami uchodźców, chwalił się w rozmowie telefonicznej podsłuchanej przez policję: „Na imigrantach robi się dziś lepsze pieniądze niż na narkotykach". Jak wykazało śledztwo, macki „Mafii Stołecznej" sięgały na Sycylię, gdzie przypływa większość imigrantów, najczęściej z Libii. Problemu by nie było, gdyby rząd włoski zdecydował wypłacać subwencje, lub choćby ich część, bezpośrednio uchodźcom. 1200 euro miesięcznie zarabia we Włoszech na rękę robotnik budowlany czy szeregowy policjant. Imigrant znakomicie utrzymałby się za te pieniądze, a pewnie zdołałby i odłożyć.