41 posiedzeń specjalnie powołanej komisji i wysłuchanie publiczne, w którym wzięło udział 1350 osób. Taki wysiłek włożył Sejm w to, by zmienić funkcjonowanie spółdzielni, głównie mieszkaniowych. Ten wysiłek poszedł na marne.
– Nie ma co się łudzić, że przed wyborami uda nam się skończyć ustawę. Spotkamy się za dwa tygodnie tylko po to, by podsumować prace – mówi szef komisji ds. prawa spółdzielczego Marek Gos z PSL.
Oznacza to, że zapowiadana przez Platformę Obywatelską rewolucja skończy się na zapowiedziach. Nie będzie niezależnej kontroli w spółdzielniach, dostępu do informacji m.in. o zarobkach prezesów i ułatwień procedur zamiany mieszkań spółdzielczych we własnościowe.
Spółdzielnie jak miasta
Takie zmiany PO ogłosiła na początku 2012 r. Złożyła wtedy w Sejmie dwa projekty ustaw: o spółdzielniach oraz o spółdzielniach mieszkaniowych.
– Niektóre mają liczbę członków odpowiadającą populacji dużego miasta. Różnica jest taka, że burmistrzów wybiera się w wyborach, a spółdzielcy nie mają realnego wpływu nie tylko na obsadę zarządów, ale też zarządzanie swoim majątkiem. Takie prawo upokarza – mówi posłanka Lidia Staroń, która była inicjatorką zmian.
W Sejmie powołano komisję, którego wiceszefową została właśnie Staroń. Jednak równie szybko, jak Platforma rewolucję ogłosiła, opuścił ją też zapał do zmian. Jeden z projektów PO został wycofany, a nad drugim prace praktycznie nie ruszyły.
Jak pisaliśmy w maju, szef Klubu PO Rafał Grupiński zdecydował się nawet wykluczyć Staroń z komisji. Dowiedziała się o tym po fakcie, bo gdy Sejm przyjął uchwałę o zmianach w komisjach, była na zwolnieniu lekarskim. W efekcie opuściła PO, a teraz jako kandydatka niezależna chce startować do Senatu.