[b]Kto pierwszy do pani zadzwonił po tym, jak ujawniła pani swój zamiar? [/b]
Zadziwię pana, ale zadzwonił Ludwik Dorn (były wiceprezes PiS, obecnie poseł niezrzeszony – red.). Nie wiem, czy był pierwszy, bo tego dnia miałam długo wyłączony telefon.
[b]Wcale nie jestem zdziwiony. I co powiedział Dorn? [/b]
Przekonywał mnie, żebym nie opuszczała partii, tylko zawiesiła członkostwo, bo jest szansa na naprawienie tej sytuacji. I powiedział jeszcze – było mi miło – że jeśli odejdą tacy ludzie jak ja, to będzie bardzo źle dla PiS. I mnie przekonał. Bo założenia partii uważam za niezmiennie dobre, tylko trzeba je realizować. Tym bardziej, że dziś rola PiS jest szczególnie ważna jako największej partii opozycyjnej. A ja widzę, że u nas dzieje się źle, jak zmniejsza się w Szczecinie nasz elektorat. To także wynik złego zarządzania partią w regionie. To wynik arogancji władzy. A wiadomo do czego prowadzi arogancja władzy. Do upadku.
[b]Może jednak pani trochę przesadziła, stawiając sprawę na ostrzu noża? Pani mówi o arogancji władzy, która prowadzi do upadku, ale do upadku może też prowadzić wewnętrzny konflikt, nawet jeśli intencje stron są szlachetne. [/b]