Nowym polem walki dla NATO będzie przestrzeń kosmiczna. Sojusz zajmie się także monitorowaniem potencjału wojskowego Chin, kraju z największym po USA budżetem wojskowym (250 mld USD w ub.r.) na świecie. Decyzje podjęte na spotkaniu ministrów spraw zagranicznych sojuszu na początku tego tygodnia mają spowodować, że w oczach Donalda Trumpa sojusz stanie się bardziej użyteczny, bardziej atrakcyjny.
Amerykański prezydent, który 3 grudnia weźmie udział w szczycie przywódców NATO w Londynie, zaraz po objęciu władzy uznał, że pakt jest „przeżytkiem". Ale w Berlinie uznano, że to na razie tylko deklaracje, za którymi nie musi wcale iść zmiana polityki. Tym bardziej że perspektywa reelekcji Trumpa w przyszłym roku pozostaje kwestią absolutnie otwartą.
– Emmanuel Macron zachowuje się jak analityk i nie rozumie, że jego słowa jako prezydenta mają konsekwencje, przybliżają spełnienie scenariuszy, które nie są pożądane – mówi „Rzeczpospolitej" Thomas Kleine-Brockhoff, dyrektor berlińskiego biura German Marshall Fund.
– Ale nawet na poziomie analitycznym prezydent myli zmiany strukturalne w polityce amerykańskiej z cyklicznymi. Uważa, że NATO nie ma przyszłości, i woli uczestniczyć w budowie czegoś nowego zamiast brać udział w agonii starych struktur. Tylko że działania Trumpa, który przecenia siłę Ameryki na świecie, lekceważy korzyści dla USA ze wsparcia sojuszników i nie docenia obiektywnej siły swoich przeciwników, okażą się kosztowne i nieskuteczne dla Stanów Zjednoczonych. Widać to już jasno choćby w Syrii, na Bliskim Wschodzie. Dlatego istnieje spora szansa, że Waszyngton wróci do tradycyjnej polityki atlantyckiej, bo jest ona po prostu dla Amerykanów bardziej efektywna – mówi Thomas Kleine-Brockhoff.
W środę szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas zaproponował powołanie grupy ekspertów pod kierunkiem sekretarza generalnego Jensa Stoltenberga, która opracuje nową strategię sojuszu. Po części chodzi o uniknięcie w przyszłości sytuacji, jaka właśnie zdarzyła się na Bliskim Wschodzie: bez konsultacji z innymi członkami NATO Stany Zjednoczone porzuciły kurdyjskich sojuszników w Syrii, zaś Turcja przystąpiła do ataku na ich pozycje.