Pamięta pan gorszy rok w polskiej piłce od tego, który właśnie się skończył?
Oczywiście, gorsze były wszystkie te lata, kiedy podczas mundialu jedynie mogliśmy podziwiać innych. Tym razem na mundial w Rosji awansowaliśmy i powinniśmy się z tego cieszyć. Może nie poszło tak, jak oczekiwaliśmy, ale przynajmniej były emocje. Gorzej z naszymi klubami w europejskich pucharach, bo mistrz Polski odpadł z nich po meczach z drużynami ze Słowacji i Luksemburga. Niestety, jesteśmy już poniżej średniej, nie ma co się oszukiwać. Żyliśmy w złudzeniu, że jest coraz lepiej, ale tak naprawdę tylko reprezentacja dawała nam jakieś powody do radości. I to też wtedy, kiedy trenerem był jeszcze Adam Nawałka.
Ma pan już jakąś teorię wyjaśniającą, dlaczego nie poszło nam na mundialu?
Nie da się odpowiedzieć jednym zdaniem, w ogóle nie sądzę, by ktokolwiek umiał udzielić sensownej odpowiedzi. Powoli mijają czasy, kiedy nasze świetne pokolenie mogło uważać, że jest w najlepszym piłkarskim wieku. Łukasz Piszczek już w kadrze nie zagra, a to piłkarz genialny, którego rolę w drużynie podkreślano stanowczo za rzadko. Jakub Błaszczykowski pięć lat temu był zawodnikiem klasy europejskiej, teraz jego forma idzie już tylko w dół – w klubie nie gra, w kadrze jest rezerwowym. Robert Lewandowski też będzie już tylko starszy.
A zła taktyka? Myśli pan, że Nawałka się pomylił?
U nas zawsze najmądrzejsi są kibice i dziennikarze. Trener wiedział, co robi, był najbliżej drużyny i szukał optymalnego rozwiązania. Może przekombinował, ale niepotrzebnie odchodził z reprezentacji. Pociągnął cały nasz futbol w dobrym kierunku, a na ile go znam – potrafiłby się przyznać do błędu i wyciągnąć wnioski. To mądry facet, wszystko by naprawił i drugi raz nie podejmował zbyt dużego ryzyka z taktyką. Szkoda też, że drużyna miała już trochę dosyć jego metod, zaczęły się jakieś bunty, ciche konflikty, a przecież nasi piłkarze w reprezentacji najwięcej osiągnęli właśnie za kadencji Nawałki. Nie byłem w środku zespołu, nie wiem dokładnie, o co chodziło, ale było widać gołym okiem, że coś nie gra.
Naprawdę uważa pan, że Nawałka powinien dostać kolejną szansę?
Tak, pochopnie zrezygnowano z wielkiego doświadczenia. Reprezentacja już świetnie funkcjonowała według wyrobionego schematu, trzeba było tylko poszukać nowych piłkarzy po mundialu, jakichś wzmocnień. Szkoda, że ten projekt się zakończył, co nie oznacza, że jestem przeciwny Jerzemu Brzęczkowi jako selekcjonerowi. Jurek jest od Adama Nawałki młodszy, piłkarsko może doświadczony tak samo, ale pod względem prowadzenia drużyny nieporównywalnie mniej. Stanął przed trudnym zadaniem, bo musi szukać nowego pomysłu na zespół. Nie mam nic do Kuby Błaszczykowskiego, ale on tej kadry już nie pociągnie. Przerabiałem to samo – na początku wchodziłem do reprezentacji, dostawałem powołania na doczepkę, później miałem mocną pozycję, a na koniec z kadry wyleciałem, bo byłem za słaby. Takie jest życie piłkarza i trzeba się z tym pogodzić, na każdego przychodzi czas. Gorsze jest to, że nie mamy godnych zastępców, nie tylko Kuby. Widzieliśmy co dla naszej kadry znaczy brak Kamila Glika, a on też jest już po trzydziestce.
Bardzo dobrze zna pan Brzęczka. Zawsze był liderem, przywódcą?
Był kapitanem drużyny olimpijskiej, a później za trenera Janusza Wójcika także pierwszej reprezentacji, ale nie powiedziałbym, że był zdecydowanym liderem. Tamta ekipa miała wielu liderów, każdy mógł coś powiedzieć, Jurek był tylko jednym z nas. Wojciech Kowalczyk, Andrzej Juskowiak, Tomek Wałdoch, Alek Kłak – każdy miał swoją osobowość, mocną pozycję w klubie i był wyrazisty. Rządzili też Ryszard Staniek, Darek Adamczuk czy Tomek Wieszczycki, który był świetnym zawodnikiem w naszej lidze i według mnie powinien zrobić wielką karierę. Nie zrobił, ale razem przez jakiś czas tworzyliśmy groźny zespół trzymany przez silnego trenera.
To wierzy pan w Brzęczka czy nie?
A dlaczego miałbym nie wierzyć? Bo jest za młody czy dlatego, że nie ma doświadczenia? Powiedzmy sobie wprost, że międzynarodowego doświadczenia nie ma żaden polski trener. Sukcesy z polskimi klubami w pucharach odnosił Franciszek Smuda. Wydawało się, że ma wszystko, co potrzebne, by poprowadzić kadrę do sukcesu na Euro 2012, a jednak nie potrafił zbudować drużyny. Cieszę się, że Jurek dostał szansę. To facet z historią, medalem z igrzysk, karierą w reprezentacji i dziesięcioma latami gry za granicą. Myślę, że ma pomysł na drużynę, ale musi dostać czas, niepotrzebnie rozliczanie go z pracy zaczęło się po trzecim spotkaniu. Musi swoje sprawdzić, przetestować nowych zawodników. Nie każdy, kto dobrze gra w ekstraklasie nadaje się od razu na reprezentację. Jurek się o tym przekonał, wie już, co może robić, a co nie przejdzie. Mierzył się z naprawdę silnymi przeciwnikami w Lidze Narodów.
Brzęczek zawsze był impulsywny?
A jest?
Kiedy usłyszał na konferencji, że Lewandowskiemu?nie podoba się taktyka, powiedział, że Robert jest od grania.
Z mediami to trzeba nauczyć się żyć. Przecież ja też miałem niejeden konflikt z dziennikarzami, ale teraz, kiedy sam bywam po drugiej stronie, wiem, że interesujące są tylko te pytania, na które nie zna się odpowiedzi. Kiedy przegraliśmy 0:2, nie ma sensu pytać, czy przegraliśmy 0:2. Zadaje się pytania trudne, ciekawe, czasami irytujące, czasami podpuszczające – trzeba na nie umiejętnie odpowiadać. Jeżeli ktoś jest nerwowy albo nie wytrzymuje ciśnienia, to będzie próbował walczyć z mediami, a to jest bez sensu. Jurek powinien do wszystkiego podchodzić na luzie i odpowiadać tak, żeby chronić drużynę. Tak naprawdę na konferencjach to jego jedyne zadanie. A co do Lewandowskiego – jest chyba najlepszym piłkarzem w historii naszego futbolu, strzela dużo goli, nikt go za mojego życia nie przebije, ma wszystkie rekordy, powinniśmy przed nim zdejmować czapki, ale pamiętajmy, że jest piłkarzem.
Nie rozumiem.
To znaczy, że Brzęczek miał rację – Lewandowski jest od grania, a nie od gadania. Jak skończy karierę i zostanie trenerem, to będzie gadał, bo grać będą inni.
Mówi pan, że z mediami trzeba się nauczyć żyć, ale prawda jest taka, że pan długo tego nie rozumiał.
Z dziennikarzami w sporcie jest tak, że ci, których znasz, cię oszczędzają, a ci, których nie znasz, w ciebie walą. Każdy ma swoich faworytów, koledzy, nawet jak muszą skrytykować, zrobią to jakoś łagodniej i z klasą. Z dziennikarzami trzeba jednak żyć, bo dzięki nim piłka nożna cieszy się tak wielką popularnością. Gdyby nie media, piłkarze byliby tak samo rozpoznawalni jak łyżwiarze figurowi – czyli w jakichś kręgach na pewno, ale jednak nie byliby kojarzeni przez gospodynie domowe.
Samymi mediami społecznościowymi też nie ogarnie się całej komunikacji. Jak zrobisz sobie zdjęcie z lodem, może polubi je milion osób i zarobisz duże pieniądze, jednak najważniejsze ciągle pozostaje boisko. Zresztą takim Instagramem też trzeba umieć zarządzać, bo to już nie jest Nasza Klasa, gdzie wrzucisz zdjęcie z Berlina i wszyscy będą się cieszyć, że tam byłeś.
Uważa pan, że w czasie gry w piłkę umiał pan żyć z mediami?
Nie zawsze mi to wchodziło, nie lubiłem pitolić o niczym. Nie chciało mi się czasami was słuchać, dyskutować o mądrościach, które nie miały nic wspólnego z prawdą. Czasami puszczały mi nerwy. Wiedziałem jedno – gazeta musi się sprzedać, portale muszą z czegoś żyć. Dziś napiszą o mnie dobrze, jutro źle, pojutrze to poprawią, a następnego dnia zdementują. Najważniejsze przetrwać do kolejnego meczu i znowu będzie dobrze.
Z czego chciałby pan być zapamiętany przez kibiców? ?Co dał pan wyjątkowego polskiej piłce?
Wie pan, ja to się nawet nie będę specjalnie dziwił, jak nie będą mnie rozpoznawać. Nie wszyscy interesują się historią, sam czasami nie rozpoznaję legend. Starzejemy się, nasze zasługi robią się szare. Zdobyłem srebrny medal na igrzyskach w Barcelonie i ten sukces zamieniłbym tylko na podium mundialu. Chociaż w reprezentacji Polski zagrałem 70 meczów, to i tak często mi się wypomina czerwoną kartkę w meczu ze Słowacją, po którym PZPN zawiesił mnie na rok. To był głupi i śmieszny mecz, a z boiska nie zostałem wyrzucony za brutalny faul, tylko za dyskusję z sędzią przy rzucie wolnym. Cofał nas w murze i cofał, to zacząłem mu bić brawo – dał żółtą, a że dalej nas cofał, to klaskałem jeszcze głośniej – wtedy wysłał mnie do szatni.
Zawsze chciałem pana zapytać o jeszcze jedno – co powiedział pan do Bixente Lizarazu przed rzutem karnym podczas słynnego meczu w Paryżu w 1995 roku, że Andrzej Woźniak później obronił jego strzał?
Nic specjalnego, ani obraźliwego. Mówiłem już po francusku, więc podszedłem, poklepałem go po ramieniu i powiedziałem – „w lewo, strzelaj w lewo". Chciałem go zdekoncentrować, bo karnego spokojny piłkarz wykorzysta zawsze, a zdenerwowany może się pomylić. Sztuką jest się wyłączyć, nie słyszeć trybun i to ani tych gwiżdżących, ani bijących brawo. Śmieszniejsze w tej sytuacji jest to, że po francusku krzyczałem także do Woźniaka. Krzyczałem, że Lizarazu będzie strzelał w lewo, ale Andrzej nie mówił przecież po francusku i niczego nie zrozumiał. Tyle że Lizarazu naprawdę strzelił w lewo, a Andrzej się tam rzucił i złapał piłkę.
Wspomina pan ten mecz? Puszcza całej rodzinie?
Chyba średnio rodzinny jestem. Czasami jestem w domu, czasami nie jestem – wyjeżdżam za granicę, przy jakichś eventach coś się zarobi w Polsce. Mam dobrze, bo nie muszę ciężko pracować, ale robię coś, bo jednak nie jestem ustawiony do końca życia. Takie przekonanie bywa złudne. Jednego dnia myślisz, że ci wystarczy, a później zaczyna brakować.
rozmawiał Michał Kołodziejczyk, redaktor naczelny „WP Sportowe Fakty"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95