Albo wody, zwykle gazowanej – wielki arystokrata i duchowny, kard. Adam Kozłowiecki nie zasypiał w Zambii bez lampki szprycera. „Za dużo wody" – poprawiał mnie tylko czasem z szelmowskim uśmiechem. Ale szprycer to inna sprawa. Do grzańca podobna jest śródziemnomorska, hiszpańska z pochodzenia, sangria. Wino z owocami i lodem znakomicie gasi pragnienie w upalne lato. Im tam, na południu, mrozy nie są znane, ale my ratować się jakoś musimy, stąd popularność grzańców.




Zaczynamy od kupna czerwonego wina. Nie musi być półsłodkie! Naprawdę nie musi, słodycz osiągniemy owocami, ale jeśli ktoś się upiera, to ewentualnie jakieś lepsze kindzmarauli. Reszcie, która zaufała mojej osobie, podpowiadamy niedrogie, sprawdzone wino o bogatym aromacie. Zaraz zacznie się sezon na pomarańcze i mandarynki, będą nam niezbędne. Niektórzy wyciskają z nich sok, moja osoba parzy je w całości, by pokroić na grube plastry i wrzucić do wina ze skórką. Sok też można dodać, a jak komuś mało, to można i granaty, a nawet czerwone grapefruity, byle nie przesadzić. Do tego dodajemy lód i już mamy sangrię.

A prawda, robimy grzańca. W tej sytuacji do wina z owocami dorzuciłbym jeszcze suszone figi, daktyle, morele – one jeszcze dołożą cukru. Żadnego miodu! Tak, wiem, wszyscy dają miód, ale moje jest wystarczająco słodkie od słodkich pomarańczy i mandarynek (przypilnujcie, by takie były). No i przyprawy. Macie moździerz? To lećcie kupić, co to za katolicki dom bez moździerza? Wrzucamy do niego goździki (ja wrzucam duuuużo), anyż w gwiazdkach, korę cynamonu i tłuczemy. OK, można kupić już zmielone, ale przecież robimy to sami. Bardzo lubię korzenne, więc dodaję też gałkę muszkatołową, a nawet kardamon. Wrzucamy razem i na maleńkim ogniu długo podgrzewamy. Nie gotujemy! Będzie pyszne. Wiecie co? Zróbcie od razu z dwóch butelek.