Oczywiście ciekawszy jest ten drugi”. Dawniej miał więcej powabu niż dzisiejsze green roomy, w których aktorzy w napięciu czekają na swoje pięć minut na scenie albo korzystną lokatę na liście obsadowej. Wszyscy osobno. Artyści anegdociarze nie mają już publiki.

Kilkadziesiąt lat spędziłem w bufecie Teatru Współczesnego. Najbardziej intelektualnego wówczas teatru. Królowała tu Pelcia, czyli Pelagia, czyli bufetowa. Ona decydowała o wszystkim. O repertuarze, o obsadzie, zwłaszcza o obsadzie. Pamiętam: piję kawkę, przy stole siedzi dwóch największych inteligentów teatru – dyrektor Erwin Axer i kierownik literacki Jerzy Kreczmar. Rozmowa nie schodzi poniżej Tomasza Manna. Pelcia gotuje serdelki. Mann przeplatany jest dywagacjami na temat repertuaru, obrad, planów i pomysłów. Rozmowa zahacza o Basię D. „A może ona by to zagrała?” – proponuje kierownik dyrektorowi. Gwałtowny obrót głowy i skrzywienie ust Pelci wystarczyło. Basia nie zagrała. Myślę, że w każdym teatrze jest Pelcia, ba, w każdej instytucji też. To Pelcia – skrzywieniem ust, ironicznym spojrzeniem – decyduje o awansach i upadkach. Co nią kieruje? Podejrzewam, że w dużej mierze wysokość wpłat na serdelki skrzętnie zapisywana w kajecie. To serdelki decydują o repertuarze, wyborze planu architektonicznego, to serdelkom zawdzięczamy największe szkaradzieństwo Warszawy – Nocnik Fostera na Pl. Piłsudskiego.

A czy nie serdelki teraz decydują o tym, czy aktorom wolno będzie zagrać w TV albo zrobić dubbing bajki dla dzieci? Jak tego uniknąć? Dyskutowany przed rokiem projekt ustawy o ochronie i wykonywaniu zawodu aktora postuluje między innymi „umożliwienie aktorom wypełniania w należyty sposób innych wiążących ich zobowiązań wynikających z dodatkowego zatrudnienia, w zakresie, w jakim nie sprzeciwia się temu ważny interes pracodawcy lub zlecającego rolę”.

Teraz trwa środowiskowa dyskusja na temat nowelizacji ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. W erystycznym, ministerialno-aktorskim sporze chodzi o to, czy dyrektor może dysponować wolną wolą aktora, który chce należycie wywiązywać się ze swoich zobowiązań wynikających z dodatkowego zatrudnienia, czy też dyrektor nie ma do tego uprawnień? A raczej, jeśli mówić szczerze, sił i środków. Aktorzy zawsze będą chałturzyć. Chyba że stanie się cud. Wprowadzić by go potrafił tylko Balcerowicz. Na przykład aktor Teatru Narodowego dostaje miesięcznie 25 000 złotych. Za to nie wolno mu wystąpić gdzie indziej. W razie złamania umowy – aktor zostaje wyrzucony z teatru na pięć lat i nie może wejść nie tylko na scenę, ale nawet do bufetu na parówki.