Pękła we mnie bariera strachu

Ze Zbigniewem Fijakiem rozmawia Igor Janke

Publikacja: 10.04.2010 00:49

Pękła we mnie bariera strachu

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

[b]Rz: To ilu było tych esbeków, którzy pana tropili?[/b]

Trzydziestu pięciu, nie licząc tych, którzy mnie podsłuchiwali i śledzili. Znam ich nazwiska. Ale szukałem tylko jednego, który groził, że oni zabiją mojego trzyletniego synka. I znalazłem go.

[b]Jak to było?[/b]

Przed stanem wojennym byłem sekretarzem komisji „Solidarności” Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. 13 grudnia 1981 r. stało się dla mnie oczywiste, że „jak nie teraz – to kiedy, jak nie my – to kto?!”, że muszę zaangażować się w działalność przeciwko komunistycznej władzy. Zacząłem pracować w podziemnej poligrafii i w lipcu 1982 r. zostałem szefem jej regionalnej struktury. 13 września jechałem z moim studentem i przyjacielem do świetnej, nielegalnej drukarni, która znajdowała się w małym domku przy ulicy nomen omen Nadieżdy Krupskiej. Jechaliśmy należącą do „podziemia” skodą 105 L…

[b]To był wtedy niezły samochód.[/b]

Uważałem, że wyrzucamy pieniądze, kupując tak drogie auto. Trzeba było kupić dwa trabanty. No i zatrzymała nas drogówka.

[b]Dlaczego?[/b]

Jechaliśmy za szybko. Ja mogłem spokojnie uciec, ale pamiętałem, że następnego dnia rano do mojego mieszkania miał przyjść Władysław Hardek, jeden z czterech (obok Władysława Frasyniuka, Bogdana Lisa i Zbigniewa Bujaka) przywódców ogólnopolskiej podziemnej „Solidarności”, na spotkanie z ówczesnym szefem sekretariatu małopolskiej „S” Staszkiem Krzyszkowskim. Najważniejsze było uprzedzenie ich o wpadce, bo było jasne, że w domu zostanie założony esbecki kocioł. Co gorsza, w tamtym czasie Hardek na spotkania chodził, mając odbezpieczony pistolet za pasem.

[b]Pistolet?![/b]

Tak, niestety. Prosiłem ja, prosili inni, ale on się uparł. Mówił, że nie da się ubekom złapać. Potem zresztą gdzieś w lipcu przyniósł drugi pistolet, dla mnie. Pamiętam to jak dziś. Był upał, a ten pistolet był ciężki i zimny. Wziąłem go i chciałem wyrzucić z mostu dębnickiego do Wisły. Powiedziałem mu, że to jest ubecka prowokacja. Ale Władek zabrał mi ten pistolet.

[b]Dlaczego chodził z bronią? Chciał jej użyć?[/b]

Powiedział, że da się zabić, ale nie da się zamknąć, bo ma klaustrofobię.

[b]Hardek, gdy został złapany rok później, wystąpił w reżimowej telewizji i wezwał do zaprzestania działań konspiracyjnych. Ale na współpracę chyba nie poszedł.[/b]

Tak było, to prawda. Spotkaliśmy się potem przypadkowo na ulicy i ja nie podałem mu ręki… Dziś tego żałuję, zresztą teraz mam z nim kontakt telefoniczny. Mieszka w Kanadzie, jest kierowcą wielkiej ciężarówki, jeździ po Ameryce. Jest bardzo poharatany przez życie.

[b]Wróćmy do tamtej sytuacji.[/b]

Jak ja sobie wtedy uświadomiłem, że u mnie w domu esbecja zrobi kocioł, a Hardek zacznie strzelać, to pomyślałem, że będzie koniec. Jeśli jeden z czterech podziemnych przywódców „Solidarności” zastrzeliłby esbeka, to historia mogłaby się zmienić!

[b]„Solidarność” tyle mówiła o walce pokojowej, a to propaganda wmawiała, że chce używać przemocy i że ma broń.[/b]

Tak i to, co on robił, było wbrew wszelkim regułom. Byłem siny z przerażenia. Mógł też wpaść szef sekretariatu Staszek Krzyszkowski, zapomniana nieco, ale bardzo ważna postać tego czasu. To na nim opierała się cała podziemna struktura „Solidarności” w Małopolsce. No i moja poprzedniczka Bożena, wspaniała dziewczyna, która zorganizowała podziemną poligrafię. Miała klucze do mojego mieszkania, znała ich obu i miała ich wpuścić. Do tego miałem świadomość, że łamię życie Januszowi, mojemu kierowcy, studentowi i przyjacielowi, którego pierwszy raz zabrałem do podziemnej roboty i od razu wpadka.

[b]To było pierwsze pańskie zatrzymanie?[/b]

Tak, choć od pewnego czasu zaczęła nas gubić rutyna. Codziennie kilka razy ocieraliśmy się o aresztowanie. Pewnego razu na tylnym siedzeniu malucha z panią docent z Akademii Sztuk Pięknych wieźliśmy w dużym pudle powielacz. Zatrzymała na milicja i jeden pyta: co wieziecie? A pani docent:

„Jak to, co? Powielacz, ha ha”.

A oni: „Ha, ha ha, no to jeźdźcie”. Uwierzyli, że to dowcip. Teraz tak łatwo nie poszło.

[b]Co teraz wieźliście?[/b]

Białkowe matryce z kilkunastoma stronami opisu demonstracji z całej Polski z 31 sierpnia 1982 roku. Milicjanci nas zatrzymali koło kiosku Ruchu. I w tym kiosku trzymali nas, czekając na SB, a jeden z wypiekami na twarzy czytał te przebitki.

[b]Liczył się pan z tym, że wcześniej czy później pan wpadnie?[/b]

Byłem pewny, że tak się stanie. Taka to była robota. Maszyny były stare, więc ciągle się psuły. Trzeba było na czarnym rynku kupować kradziony papier. Możliwości wpadki było wiele. Rodzinę wysłałem pod Kraków, do Lanckorony. W domu było odłożone 2 tysiące i pełnomocnictwo dla adwokata. Żona wiedziała, że działałem w podziemiu, ale oczywiście nie znała szczegółów. Kiedyś niespodziewanie przyjechała z dziećmi do Krakowa i wpadła na konspiracyjne spotkanie w naszym mieszkaniu. Mnie nie było w domu. Pomieszczenie pełne dymu, siedzą faceci, nikt się nie spodziewał. Myśleli, że to nalot. Zrobiło się potworne zmieszanie, wszyscy się wystraszyli. Od tego czasu bez uprzedzenia nie przyjeżdżała. Ukrywali się u mnie różni ludzie. Raz podobno obradowała u mnie podziemna krajówka „Solidarności”. Miała mieć zebranie w innej części Krakowa w jakimś mieszkaniu, ale klucz nie pasował, wiec wylądowali na ulicy Powiśle, tu gdzie teraz siedzimy. Ja wtedy nic o tym nie wiedziałem, bo byłem w drukarni. Wszystko było postawione na głowie, takie były to czasy. Kiedyś musiałem wpaść, no i złapali mnie w tym samochodzie.

[b]No i co pan wtedy myślał?[/b]

W pierwszym momencie myślałem tylko, jak uprzedzić Hardka. Nie mógł wpaść jeden z szefów podziemnej „Solidarności”. Uznałem, że najważniejsze, to zawiadomić mającą klucze do mieszkania Bożenę. Całe szczęście mieszkała blisko miejsca naszej wpadki.

[b]Jak pan ich zawiadomił?[/b]

To chyba Pan Bóg pomógł. Milicjant był zaczytany w tej bibule, a ja dałem adres przechodzącej obok kobiecie i powiedziałem: – Proszę powiadomić, że złapali Zbyszka Fijaka. Tak się stało i Bożena zorganizowała to dalej. Hardka znaleźli w nocy w mieszkaniu, gdzie się ukrywał. A kocioł był taki, jak myślałem. Obstawiona była cała okolica. Ubecja stała w aucie przed domem, na placu Kossaka, na Groblach. Nawet na Wale Wiślanym.

[b]Skąd pan to wie, gdzie stali?[/b]

Na trzecim piętrze, w tej samej kamienicy mieszkała moja ciocia, która wszystko obserwowała z balkonu. Jej syn pracował w ubecji w technice, a jego żona w milicji. Ale ciocia była po naszej stronie. Kiedy dotarła wiadomość o mojej wpadce, mój brat zaniósł do jej mieszkania 5 tysięcy egzemplarzy „Aktualności”, pisma informacyjnego Zarządu Regionu. Cały nakład spaliła w piecu kaflowym. A to był pierwszy wydruk z nowej offsetowej drukarni. No i ona widziała, że jest kocioł. Zdarzyła się wtedy zabawna historia. Ciocia zobaczyła, ze idzie do mnie grupa młodych ludzi. Myślała, że są z podziemia. Zbiegła na dół i szepce im na korytarzu:

– Nie idźcie tam, Zbyszka zamknęli, tam jest kocioł!. A to była zmiana esbeków na ten kocioł (śmiech)!

Ale Staszek szedł na miejsce. Z trzech miejsc wyruszyli ludzie, żeby go ostrzec, zanim dotrze do mojego mieszkania. Jedną z tych osób był Zbyszek Ćwiąkalski. I to on go dopadł już pod moim domem i powiedział: – Nie idź, tam jest kocioł.

[b]Co było dalej?[/b]

Wzięli mnie do komendy na Mogilską, najpierw na drogówkę. Wrzeszczeli na nas, ale czuło się sympatię. Pijani milicjanci dali nam papierosy. Nie paliłem, ale jak sobie na spokojnie jeszcze raz uświadomiłem, że mogą złapać Hardka, a ten może zacząć strzelać, to zacząłem palić. Zresztą w kiosku kupiłem dwie sztangi carmenów dla tego mojego kierowcy – studenta. Wiedziałem, że grożą nam co najmniej trzy lata. Po godzinie przyszli po nas ubecy. Wzięli mnie na przesłuchanie.

[b]Bał się pan?[/b]

Potwornie się bałem. Bo ja za dużo wiedziałem. Miałem przy sobie pozapisywane jakieś tajne numery. W trakcie przesłuchania poszedłem do kibla i zjadłem te karteczki. Bałem się, że się posypię albo że mi dadzą jakieś narkotyki. Bałem się, że mnie będą bić. Bardzo. Ale ten strach był tylko pierwszego dnia. Potem przestałem się bać.

[b]Bo?[/b]

Z dwóch powodów. Trochę przez kapusia, który był ze mną w celi, żeby ode mnie wyciągnąć informacje. Ten kapuś powiedział mi: – Jak tylko zaczną cię bić, rzuć czymkolwiek w okno. Lecą szyby, robi się huk i oni przestają. Oni się boja takich sytuacji.

[b]Skąd pan wie, że to był kapuś?[/b]

To byli złodzieje, wyspecjalizowani w wyciąganiu informacji. Oni kapowali, ale jednocześnie nienawidzili tych ubeków, więc kapowali czasem na dwie strony. On mi trochę pomagał, a trochę kapował. Wysłałem przez niego grypsy. Pierwszy dotarł do domu, a drugi i trzeci nie. Potem, jak siedziałem na Montelupich, byłem w celi z dwoma kapusiami. Jeden był do mnie, a drugi do pilnowania tego pierwszego.

[b]Wróćmy do strachu.[/b]

Za dużo wiedziałem i się bałem, że mnie złamią. Podczas przesłuchania rozmawiałem z nimi w jakiś absurdalny sposób. Cały czas coś wymyślałem, konstruując zdania od ostatniego słowa poprzedniego zdania. To był jakiś bełkot. Ale nic nie podpisałem. Przekonywali mnie, żebym mówił. A ja szczerze odpowiadałem, że daję słowo honoru, że nie mogę im pomóc. Bo wiedziałem, że jak się posypię, jak zacznę mówić, to nie będę mógł spojrzeć w oczy moim bliskim, żonie i dzieciom, rodzinie, przyjaciołom… I tak w kółko. Widziałem, że nie wiedzą, co ze mną zrobić.

[b]Bili?[/b]

Nie. Ale w pewnym momencie wszedł inny ubek. Wyższy rangą, ktoś ważny. Zaczął mnie przekonywać, że muszę im powiedzieć, bo mnie czeka duży wyrok. Mówił, że chcą załatwić wszystko polubownie. Ale z czasem stawał się coraz bardziej agresywny. Powiedział, że mam małe dziecko. Mój synek miał wtedy trzy lata, córka była starsza, ale on mówił o synku. Mówił, że synek jest ruchliwy, że żona musi iść do pracy. Powiedział, że na drogach są wypadki i że samochód może potrącić i zabić moje dziecko. I że ja nie dam sobie z tym rady do końca życia. Powtarzał to w różnych momentach przesłuchania, w różnych konfiguracjach. I dodawał, że jak pójdę na współpracę, wszystko będzie OK.

[b]Co pan wtedy poczuł?[/b]

Wtedy przestałem się ich bać.

[b]Jak to?[/b]

Nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić, ale wtedy pękła we mnie jakaś bariera strachu. Trzeba było albo pójść na współpracę, albo ich olać. Ja ich olałem. Mówił mi, że niszczę wszystkim życie. Że złamałem życie temu studentowi, że dziewczyna, w której się podkochiwałem, już nie wygląda tak ładnie, sugerował, że coś jej zrobili. No i że samochód może przejechać mojego synka. Pomyślałem: „ty sk... pierd… ”. Poczułem się zwolniony ze wszystkiego. Odpłynął ze mnie strach. A bałem się, że mnie złamią, że zrobią ze mnie kapusia, że mnie zabiją. A wtedy tak spokojnie pomyślałem: „Ty sk.., już się ciebie nie boję”.

[b]Nie bał się pan, że oni spełnią swoją groźbę?[/b]

Pomyślałem, że ja już nie mam na nic wpływu. Czy ja powiem, czy nie powiem, czy pójdę na współpracę, czy nie, to nie ma znaczenia. Wiedziałem, że to, co oni zrobią, jest poza mną i że nie mogę tych kategorii, tych ich gróźb brać do siebie i się nimi kierować.

[b]Jak ten człowiek wyglądał?[/b]

Bardzo elegancki, dobra polszczyzna, złoto, ale w dobrym stylu, złota stalówka, złote okulary, inteligentne rysy. Wiedziałem, że jest z Warszawy i że nazywa się Rosa. Miałem już wtedy przeczucie, że go kiedyś znajdę. On był do koordynacji naszej grupy, przyjechał specjalnie z Warszawy.

[b]I co było dalej?[/b]

Jeszcze jeden próbował mnie werbować w inny sposób, a potem przestali mnie przesłuchiwać. Siedziałem miesiąc na Mogilskiej, a potem niecałe pięć w areszcie na Montelupich, na tzw. ubeckim getcie. Czyli w takim więzieniu w więzieniu. Dostałem wtedy ataku, miałem kamień w nerkach. Wyłem z bólu. To mnie może uratowało. Bo wielu wtedy rozpracowali. Kiedy byłem w szpitalu, przyszedł po mnie taki wredny ubek, żeby mnie zawieźć na przesłuchanie. Powiedziałem, że nie pojadę z nim.

[b]Dlaczego wredny?[/b]

Miał wyjątkowo niesympatyczną gębę. Siadłem na ziemi, powiedziałem, że z nim nie pójdę. I nie wiem czemu, odpuścili mi. Zostałem. Klawisze wtedy nienawidzili się z ubekami. Wszyscy potem przychodzili patrzeć, który to się oparł i nie pojechał z ubekiem. Był taki stary dziadek klawisz, który z tej sympatii przyniósł mi jabłka z ogródka i ciastka i pozwalał mi codziennie chodzić do łaźni. Raz mnie zawołał i mówi:

– Chodź, chodź pan Zbysiu. Trzy cele dalej była cela damska. Zastukał trzy razy w drzwi, krótka, długa, krótka, i mówi: – Panie Zbysiu, patrz pan. Przez wizjer. Ja patrzę, a tam do drzwi podchodzi piękna 20-letnia dziewczyna i pokazuje piersi. Miał z nią taki układ. I taką przyjemność mi chciał zrobić. Ja się śmieję, a on potem mówi: – Panie Zbysiu, da pan 20 dolców i idzie pan z nią do łaźni. Ja na to: – Wodzu, nie mam dolców. A on: – Mogą być bony, mogą być bony!. Bonów tez nie miałem.

[b]W końcu zapadł wyrok.[/b]

Dostałem najpierw trzy miesiące sankcji, potem dwa lata w zawieszeniu. Potem Najwyższy Sąd Wojskowy po rewizji odwiesił wyrok, ale ja, żeby nie pójść do więzienia, poszedłem na trzy miesiące do kliniki psychiatrycznej. Po wyjściu nie mogłem już działać w klasycznym podziemiu, bo byłem spalony. Przeszedłem do jawnej działalności. Zajmowałem się monitorowaniem esbecji i organizowaniem pomocy represjonowanym. Potem byłem szefem Małopolskiej Komisji Interwencji i Praworządności Zbyszka Romaszewskiego.

[b]Zatrzymywali pana potem?[/b]

Wielokrotnie, choć wiedzieli, że jak mnie już złapią, to i tak ja nic im nie powiem. Nie mówiłem nawet, jak się nazywam. Nic. Raz zawieźli mnie na Mogilską na rozmowę ostrzegawczą przed wizytą Ojca Świętego, tę w 1987 roku. Jak mnie wprowadzili do pokoju, ubek mnie rozpoznał i krzyczy: – Kur…, co ja z panem tu będę robił?!. Sam napisał protokół i zanotował, że odmawiam odpowiedzi. Pyta: – Panie Zbysiu podpisania też pan odmawia? Ja zawsze odmawiałem. Potem posiedzieliśmy razem, on sobie czytał gazetę, a ja sobie myślałem. W końcu odwieźli mnie do domu, taka zabawa. Ale kiedy kilka dni później, już w trakcie wizyty papieża, zamknęli mnie na 48 godzin, to dzięki temu wszystko wiedziałem i mogłem przekazać Zosi Romaszewskiej bardzo dokładny raport z Krakowa. Wiedziałem kto, gdzie siedział i jak długo siedział, i za co.

[b]Skąd pan wiedział, jak był pan zamknięty?[/b]

Wtedy na chama w areszcie krzyczeliśmy przez ściany i przekazywaliśmy sobie wszystkie informacje. Jak tylko wyszedłem, zdzwoniłem do Romaszewskich i zdałem precyzyjną relację. Potem zamknąłem się w domu i obejrzałem spokojnie resztę wizyty papieża w telewizji. A Jaś Rokita ciągnął mnie do Warszawy, bo musi sam na żywo zobaczyć papieża. Ja mu powiedziałem: – Głupi jesteś, nie jedź, bo nas zgarną. On się uparł, pojechał autostopem do Warszawy i tam zgarnęli go i znowu odsiedział kolejne 48 godzin. A ja „kulturalnie” z piwem na kanapie papieża w telewizji sobie obejrzałem.

[b]Jak na to wszystko reagowały dzieci?[/b]

Kiedy siedziałem pierwszy raz, a w telewizji pokazywali Jaruzelskiego, mój trzyletni synek podobno rzucił się z pogrzebaczem na telewizor. Żona ledwo go zatrzymała. Później, kiedy wyszedłem, sześcioletnia córka mnie pyta: – Tatusiu dlaczego siedziałeś? Zastanawiam się, jak tu im powiedzieć, żeby uchronić je przed nienawiścią. A mój synek, wtedy już miał cztery lata, coś sobie śpiewał pod nosem i nagle mówi do siebie: – Czerwone psy. I dalej się bawi. Nie zapomnę tej chwili do końca życia. Wtedy się przeraziłem, że skrzywdziłem te dzieci na całe życie.

[b]Kiedyś uciekał pan przez okno przy dzieciach.[/b]

Tak. Zajechali po mnie. Dzieci powiedziały przez zamknięte drzwi, że są same, że mnie nie ma. Synek wtedy miał jakieś sześć lat, wyskoczył przez okno, pojechał na rowerku, żeby powiedzieć mamie, żeby nie wracała przez drzwi do domu. Ja wyskoczyłem przez okno, uciekłem do lasu. Ubecy krzyczeli przez drzwi, dzieci płakały. To było okropne.

[b]Nienawidził pan tych ubeków?[/b]

Nie, skąd. W wolnej Polsce tym bardziej już ich nie nienawidziłem. Ale wiedziałem, że to przestępcy. Wiedziałem, że wolny kraj potrzebuje służb, i dlatego pracowałem w komisji weryfikującej ubeków. Zakładałem, że idea jest taka: wyrzucamy każdego ubeka za każde stwierdzone nadużycie prawa. Tak robiliśmy w Krakowie. A w pewnym momencie zaczęły dochodzić do mnie informacje, że esbecy znowu zaczynają chodzić po Mogilskiej i mówią, że będą znowu pracować. To było lato 1990 roku. Oni zaczęli się blatować z nowymi władzami.

[b]I wtedy była wielka operacja przekonywania, że wszystkie materiały były niszczone i fałszowane. [/b]

Ja też w to wtedy uwierzyłem. Do momentu, kiedy sam tych dokumentów nie zacząłem oglądać. Zobaczyłem też, jak ci esbecy byli przywracani. Była już gotowa akcja, dokumenty były przygotowane, tylko Krzysztof Kozłowski jako szef centralnej komisji weryfikacyjnej miał podjąć ostateczną decyzję, ale z Rokitą go przekonaliśmy, że dzieje się coś złego, i on to wstrzymał. Wiele mi się dziś w rządach Mazowieckiego nie podoba, ale muszę przyznać, że Krzysztof Kozłowski był chyba ostatnim, który chciał coś z dziedzictwem SB zrobić.

[b]I co pan dzisiaj myśli o tych esbekach?[/b]

Martwi mnie to, że po obu stronach się umówiono, żeby oni miękko przyszli do nowej rzeczywistości. Było zblatowanie się. Widziałem, jak oni się ustawili. Moje dzieci jeździły do Londynu do pracy na budowie. Nie ma nic złego w wakacyjnej pracy dorosłych dzieci, wręcz przeciwnie, ale dzieci ubeków jeździły do Londynu do dobrze opłaconej szkoły. Na pewno ubek, który groził, że zabiją mojego synka, ma się lepiej niż ja dzisiaj i wielu moich kolegów, których podziemie zmieliło.

[b]Chciał pan zemsty?[/b]

Nie. Ale chciałem znaleźć tego jednego esbeka. Czekałem na niego 28 lat. Wiedziałem, że nazywa się Rosa, myślałem, że przez jedno „s”. Wystąpiłem kilka lat temu do IPN, żeby dali mi nazwiska osób, które zbierały informacje na mój temat. Teraz dostałem. I na drugiej stronie jest: Krzysztof Rossa, kapitan, urodzony 14 września 1950, syn Romana. Wszystko wskazuje na to, że to może być on. 28 lat temu groził, że mojego synka może przejechać samochód. Złożyłem teraz na niego doniesienie do prokuratury IPN. Postępowanie już się rozpoczęło. Chcę, żeby jego nazwisko było znane publicznie.

[b]Dlaczego?[/b]

Za dużo jest więzów SB z dzisiejszymi służbami. Za dużo jest złych wzorców. Niech to będzie ostrzeżenie dla tych, którzy myślą, że można wszystko. Rzeczy, które są haniebne, wcześniej czy później wychodzą na światło dzienne. Chcę, żeby ta sprawa była przestrogą dla wszystkich: Niech się każdy dzisiaj zastanowi, jeśli chce zrobić coś podłego. Bo prawda wyjdzie zawsze na jaw.

[ramka]

[b]Zbigniew Fijak[/b]

działacz antykomunistycznej opozycji w PRL. W 1990 r. kierował komisją weryfikującą funkcjonariuszy SB w Krakowie. Działacz samorządowy, bliski współpracownik Jana Rokity. Był m.in. dyrektorem Urzędu Miasta Krakowa, obecnie pracuje w Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego. Należał do Unii Demokratycznej, Unii Wolności i Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, potem Platformy Obywatelskiej. Był szefem PO w Krakowie do 2006 r. [/ramka]

[b]Rz: To ilu było tych esbeków, którzy pana tropili?[/b]

Trzydziestu pięciu, nie licząc tych, którzy mnie podsłuchiwali i śledzili. Znam ich nazwiska. Ale szukałem tylko jednego, który groził, że oni zabiją mojego trzyletniego synka. I znalazłem go.

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Plus Minus
„Wojna” – recenzja. Ten film oddziałuje na zmysły i zostaje w pamięci
Plus Minus
„Samotność pól bawełnianych”: Być samotnym jak John Malkovich
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Sztuczna inteligencja zabierze nam pracę
Plus Minus
„Fenicki układ”: Filmowe oszustwo
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Plus Minus
„Kaori”: Kryminał w świecie robotów