Edward Gierek powrócił. Najpierw kandydujący na urząd prezydenta RP Jarosław Kaczyński na wiecu w Zagłębiu Dąbrowskim określił Edwarda Gierka mianem „komunistycznego patrioty”. Teraz establishment ekonomistów zupełnie poważnie się spiera, czy obecne zadłużenie Polski już osiągnęło poziom i dynamikę zadłużenia z czasów schyłkowej epoki gierkowskiej.
Chyba nigdy po latach 70. nie traktowaliśmy Gierka tak serio. Zamknięty w dziecięcych powiedzonkach w stylu: „chcesz cukierka, to idź do Gierka”, albo w dogmacie mówiącym, że epoka Gierka zakończyła się katastrofą, kropka, jest nam po prostu nieznany. Nieznany tak, jak w rzeczywistości nieznana jest nam wciąż historia polityczna i gospodarcza PRL. Poza momentami przesileń zaklętych w nazwach tzw. polskich miesięcy czy też chwilami opozycyjnej chwały lub konfidenckiego upadku dzisiejszego establishmentu politycznego PRL nas nie interesuje. Nie ma wypracowanej metodologii badań tego okresu, a narracje historyków ocierają się albo o moralne potępienie, albo nieukrywaną specjalnie ironię.
Tymczasem trudno jest potępić przywódcę, który przyrzekł, że nigdy nie będzie strzelał do własnego narodu, i słowa dotrzymał, który skończył walkę z Kościołem katolickim i cieszył się poparciem prymasa Wyszyńskiego i który wreszcie najprawdopodobniej zgodnie z własnym przekonaniem doprowadził – wbrew partii, którą kierował – do powstania „Solidarności”, upatrując w niej partnera w rządzeniu.
Miał chyba rację, mówiąc w „Przerwanej dekadzie”: „Praktycznie do roku 1976 nie było w Polsce żadnej kontestacji. Nawet nasi zawodowi rewolucjoniści: Kuroń, Modzelewski, Michnik, zaszyli się w zaciszu domowym, uczyli, robili doktoraty, również za granicą, i byli złej myśli co do przyszłości kontestacji w Polce. Natomiast artyści, naukowcy, ludzie kultury przeżywali – z małymi jedynie wyjątkami – okres zauroczenia władzą ludową”. Niemal ci sami „ludzie kultury” przeżywali ostatnio w Łazienkach zauroczenie Bronisławem Komorowskim.
Ale jest jeszcze głębszy problem. Tyle mówimy dziś o modernizacji. Premier Tusk jest wręcz chodzącą modernizacją, choć, niestety, głównie na ekranie. W polskich dyskusjach o modernizacji tradycyjnie niemal wyłącznie po inteligencku teoretyzujemy. Jeśli już nawet analizujemy doświadczenia, to głównie zagraniczne, prawie nigdy własne. A tymczasem tak jak niewiele wiemy o reformach Eugeniusza Kwiatkowskiego – o jego sukcesach, ale i oczywistych błędach, tak samo niewiele wiemy o drugiej w XX wieku próbie skoku modernizacyjnego w Polsce pod hasłem „by Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatnio”.
Dzisiejsza modernizacja bez ładu i składu wydaje się antytezą ówczesnego centralnego przesterowania, choć grozi podobnym kryzysem. Zupełnie serio zatem twierdzę, że nie zrozumiemy marności naszych dzisiejszych prób modernizacyjnych bez dobrego przemyślenia epoki Gierka.