Niemcy płacą, więc wymagają

Coraz wyraźniej widać, że Niemcy nie godzą się na rolę naczelnego płatnika zobowiązań Europejczyków bez posiadania wpływu na politykę państw, które ratują od upadku

Publikacja: 27.08.2011 01:01

Niemcy płacą, więc wymagają

Foto: AFP

Niedawny szczyt kanclerz Merkel i prezydenta Sarkozy'ego umknął gdzieś między zamieszkami w Londynie a kolejnym początkiem końca wojny w Libii, jednak jego skutki mogą mieć poważne znaczenie dla całej Europy. Paryskie spotkanie, choć nie przyniosło przełomowych decyzji, przejdzie do historii jako ważny epizod w budowie nowego porządku na kontynencie. Niemieckiego porządku.

Unia Europejska jest grupą

27 państw o równych prawach i obowiązkach. Tak to brzmi w teorii, w praktyce w Europie istnieją dwa kraje, które nadają ton Unii – Niemcy i Francja. To nie jest pretensja ani krytyka, tylko stwierdzenie faktu – w Paryżu kanclerz Merkel i prezydent Sarkozy po raz kolejny wystąpili w imieniu całego eurolandu, ignorując wszystkie istniejące instytucje europejskie przeznaczone do podejmowania decyzji w Unii, od Rady Europejskiej przez Parlament do prezydenta Unii, proponując własne rozwiązania kryzysu. Nie ma się co dziwić: euro tonie, nikt nie wie, jak temu zaradzić, miliony Europejczyków i rynki czekają na szybkie decyzje, a takie podjąć mogą tylko liderzy Francji i Niemiec, a nie instytucje, które powołane zostały głównie po to, by decyzje odkładać na później, a najlepiej nie podejmować ich nigdy.

Dla Sarkozy'ego porozumienie z Merkel i wspólny występ był szansą potwierdzenia przed własnym elektoratem równorzędnej z Niemcami roli Francji, ale ani dla rynków, ani dla europejskich liderów nie ulega wątpliwości, kto w tej parze liczy się bardziej. To Niemcy wpompowały już 120 mld euro do Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej, czyli kasy zapomogowej dla zadłużonych państw Unii, to od nich zależy przyszłość „chorych ludzi Europy" Grecji, Irlandii, Portugalii (a być może również Hiszpanii i Włoch). To na Niemcy patrzą rynki w oczekiwaniu jakiejś polityczno-gospodarczej mikstury, która uleczy kontynent.

Podczas spotkania w Paryżu zaproponowano ją w trzech porcjach. Ma powstać nowy rząd gospodarczy dla strefy euro złożony z szefów rządów grupy, państwa eurolandu zostały poproszone o wpisanie do swoich konstytucji zakazu przekraczania limitu długu publicznego i mają wprowadzić podatek od transakcji finansowych.

Witamy w IV Rzeszy

Na tym samym polu, na którym Hitler poległ w militarnym starciu z Europą, dzisiejsi Niemcy triumfują dzięki handlowi i dyscyplinie finansowej. „Witamy w IV Rzeszy" – tak podsumował wyniki szczytu komentator brytyjskiego dziennika „The Daily Mail". To jest – jak byśmy to dziś powiedzieli – wyrazista gazeta z kontrowersyjnymi tezami, ale jedno można o niej powiedzieć z pewnością: oddaje w miarę wiernie nastroje większości Brytyjczyków. W tym wypadku nie tylko Brytyjczyków. Z mniejszych krajów eurolandu, zwłaszcza takich jak Finlandia, które w kryzysie radzą sobie całkiem dobrze, dochodzą coraz częściej głosy niezadowolenia. Równocześnie coraz wyraźniej widać, że Niemcy nie godzą się na rolę naczelnego płatnika zobowiązań Europejczyków bez posiadania wpływu na politykę państw, które ratują od upadku.

Niemcy podjęły w ciągu ostatnich 20 lat dwa potężne wyzwania: włączyły w swoje granice NRD i zrezygnowały z najlepszej waluty, jaką wymyślił współczesny człowiek – niemieckiej marki. Dziś chcą zwrotu ze swojej inwestycji. Ciągle pozostają piątą potęgą gospodarczą na świecie, motorem Europy i jej jedynym akceptowanym przez rynki zabezpieczeniem, jednak jak długo niemiecki podatnik będzie się godził na sponsorowanie innych Europejczyków?

– Bez obaw – mówi główny ekonomista Business Centre Club, były wiceminister finansów profesor Stanisław Gomułka. – Niemcy nic nikomu nie narzucają, tylko proponują. Nie ma powodów do strachu przed niemiecką dominacją w Europie, bo wszystkie ważne decyzje podejmowane w eurolandzie muszą zostać zaakceptowane przez innych członków. Kanclerz Merkel nie ma siły sprawczej, by zmusić np. Holandię, by wpisała sobie do konstytucji limit długu na jakimś tam poziomie. I jest jeszcze druga strona tego medalu. Niemcy nie muszą również nikomu pomagać, w każdej chwili mogą walnąć pięścią w stół i powiedzieć: dalej radźcie sobie sami. Jednak godzą się pomagać, bo mają nadzieję, że uda im się zachować euro, wiedzą też, że upadek tej waluty odbije się na kondycji ich samych. Merkel ratuje nie tylko Grecję, ale również niemieckie banki, które jej pożyczały pieniądze, i niemiecką gospodarkę, która musiałaby się zachwiać, gdyby doszło do bankructwa któregoś z krajów strefy euro. Ale granice wytrzymałości niemieckiego podatnika są w tej chwili testowane. Np. jeśli rzeczywiście kryzys rozlałby się na Hiszpanię i Włochy, to nie wyobrażam sobie, żeby Niemcy stać było również na taki wydatek. Po prostu zabraknie im pieniędzy. Na razie widzą jednak, że wszystkim krajom zależy na utrzymaniu strefy euro, więc Niemcy nadają ton tym staraniom.

Profesor Gomułka minimalizuje znaczenie paryskich decyzji: – Proponowany rząd europejski to nie jest żaden rząd, bo byłoby to ciało niezdolne do podejmowania samodzielnych decyzji. Stopień integracji fiskalnej w eurolandzie jest ciągle bardzo słaby i propozycje, które padły podczas tego spotkania, niczego nie zmieniają. Integracja polityczna jest również bardzo daleko. Parlament Europejski nie decyduje w tej chwili o niczym ważnym, a o takich rzeczach jak na przykład wspólny poziom opodatkowania mieszkańców Europy być może nie będzie decydował nigdy.

Nieformalna władza

Z pewnością propozycje Sarkozy'ego i Merkel nie są niczym nowym. Pomysł powołania rządu gospodarczego jest niejasny i praktycznie niemożliwy do akceptacji przez pozostałe 16 państw eurolandu, co zresztą zauważyły rynki i po spotkaniu w Paryżu nie odbiły się, jak oczekiwano. Propozycje były również krytykowane przez niemiecką opozycję jako zbyt zachowawcze i będące w istocie powtórką poprzednich inicjatyw. Gospodarka niemiecka w ostatnim okresie zwolniła, zaufanie Niemców do kanclerz Merkel, również ze strony biznesu, słabnie (według sondażu Instytutu Allensbach zaledwie 18 procent niemieckich liderów biznesu i polityki uważa deklaracje pani Merkel za wiarygodne, a 58 procent uważa ją za słabego kanclerza), coraz więcej członków CDU i CSU otwarcie sprzeciwia się polityce wykupywania długów europejskich przez Niemcy. Jeśli dodamy do tego krytykowane decyzje pani kanclerz w dwóch istotnych sprawach: anulowanie programu rozwoju energii atomowej po katastrofie elektrowni Fukushima, wstrzymanie się od głosu (wraz z Rosją i Chinami) w Radzie Bezpieczeństwa przy głosowaniu w sprawie ataku na Libię – to powstaje obraz rządu niepewnego siebie i szukającego rozpaczliwie wyjścia z sytuacji, z której dobrego wyjścia nie ma.

Być może to, w czym niektórzy widzą „narodziny IV Rzeszy", nie jest niczym innym niż kolejnym mglistym kompromisem między dwoma osłabionymi zarówno wewnątrz własnych krajów, jak i na zewnątrz głównymi protagonistami europejskiej gry. Rzeczywiście nie ma takiej siły, która skłoniłaby inne kraje do modyfikowania własnej polityki zgodnie z życzeniami kanclerz Merkel.

Jednak, na co wskazuje Ryszard Bugaj, były doradca ekonomiczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Unia rządzi się swoimi prawami: – W Unii Europejskiej jest znacznie mniej demokracji, niż się sądzi: rządzą silniejsi. I oczywiście, że Niemcy nie są w stanie niczego nakazać innym krajom, nikt nie musi się godzić na wpisanie limitów długu do konstytucji, jeśli tego nie chce. Jednak w Unii bywa tak, że korzystanie z formalnych uprawnień po prostu nie jest opłacalne. Zwracałem uwagę prezydentowi Kaczyńskiemu, że traktat lizboński nie jest dla Polski dobrym rozwiązaniem, jednak oficjalny sprzeciw wobec traktatu byłby dla Polski gorszy  niż jego podpisanie. W Europie funkcjonującej pod kuratelą Niemiec wiele krajów znajdzie się często właśnie w takiej sytuacji. Niemcy nie będą formalnie władne, żeby na nie wpływać, ale praktycznie mogą je skłonić do podporządkowania się ich wizji Europy.

Zasadnicze pytanie brzmi jednak: czy na naszych oczach powstaje rzeczywiście „Europa pod kuratelą Niemiec"? – Europa dwóch prędkości staje się faktem – mówi Ryszard Bugaj. I tak grupa pierwszej prędkości musi być organizowana wokół Niemiec, bo nie ma innego sposobu ratowania euro. Zagrożenie dominacją Niemiec jest realnym problemem, natomiast nie mam pewności, czy ze strony Niemiec jest to intencjonalne. Kryzys euro ostro Niemcy piecze, do tego stopnia, że Berlin skazany jest na szukanie rozwiązania kryzysu i właśnie to robi. Kraje, które zdecydują się na obecność w nurcie przyspieszonej integracji, muszą się pogodzić z tym, że ich rola wobec Niemiec będzie podrzędna. I moim zdaniem to nie musi być dla nich gospodarczo złe rozwiązanie.

Podobnie uważa prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NPB, obecnie kandydat na senatora. – Przejęcie przez Niemcy inicjatywy to jedyna szansa dla Europy: jeśli Niemcy przestaną wystawiać czeki, to mamy panikę na rynkach i katastrofalny kryzys finansowy, przed którym nikt się nie uchroni. Jednak to, co się dzieje obecnie, pokazuje jednoznacznie, że Niemcy będą kontynuować finansowanie krajów zadłużonych pod warunkiem, że to one będą głównym architektem tej operacji ratunkowej. Zresztą już są: Niemcy mają decydujący wpływ na kształt programu reform dla Grecji, Niemiec Klaus Regling jest szefem Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej, to słów Angeli Merkel przede wszystkim słuchają rynki.

Zdaniem Krzysztofa Rybińskiego polityka Niemiec prowadzona jest według świadomego planu. – Niemcy wiedzą, że po to, aby euro przetrwało, Europa musi w sensie finansowym stać się taka jak Niemcy. Kiedy np. proponują wpisanie do konstytucji krajów eurolandu nieprzekraczalnych limitów zadłużenia, to w istocie domagają się pełnej odpowiedzialności fiskalnej od swoich partnerów, chcą, żeby prowadzili oni tak samo odpowiedzialną politykę. Strefa euro musi stać się bardziej niemiecka, inaczej po prostu nie przetrwa.

Naród równa się demokracja

Znana mądrość unijna głosi, że kryzys jest najlepszym sposobem na pogłębienie integracji Europy. Bez poczucia zagrożenia państwa Unii nie mają powodu, by cokolwiek zmieniać, bo biurokratyczny bezwład instytucji oraz obrona własnych narodowych interesów uniemożliwiają znaczące reformy. Jeśli wynikiem obecnego kryzysu będzie rzeczywiście „niemiecka Europa", to co się stanie z krajami, które nie zdecydują się w niej uczestniczyć? Np. Brytyjczycy z pewnością pozostaną na peryferiach Europy, choć będą po cichu kibicować kanclerz Merkel. Retoryka „Daily Mail" może porwać część brytyjskiego społeczeństwa, ale fakty są nieubłagane: państwa strefy euro są najważniejszym rynkiem eksportowym dla Wielkiej Brytanii i największym inwestorem na Wyspach. Jej uratowanie leży w interesie Londynu, nawet jeśli nigdy nie zdecyduje się na wejście do tego grona. A co proces transformacji Europy w strefę państw zdominowanych przez Niemcy oznacza dla Polski?

– Wejście w pierwszy krąg państw europejskich pod kuratelą Niemiec w dalszej perspektywie oznacza utratę znacznej części suwerenności – uważa Ryszard Bugaj. – Na końcu tej drogi jest bowiem likwidacja niezależnej polityki fiskalnej, a nie można mówić o suwerenności państwa, które nie prowadzi własnej polityki fiskalnej, własnej polityki podatkowej, nie ustanawia budżetu itd. To jest oczywiście powolny, zakrojony na wiele lat proces, ale on trwa i Niemcy odgrywają w nim wiodącą rolę. Nie uważam, że to jest na pewno ich wybór, być może nie jest, ale ten proces nie wydaje mi się możliwy do cofnięcia.

– Oczywiste jest, że Europa nas nie chce w tej grupie pierwszej prędkości – dodaje Bugaj. – I Polska nie powinna się do tej grupy pchać na siłę. Nasza strategia powinna się opierać na jasnym przekazie, że obecnie nie wchodzimy do strefy euro, ale drzwi powinny być dla nas otwarte, tak byśmy mogli wejść, kiedy będziemy gotowi, natomiast obecnie oczekujemy zabezpieczenia naszych bardzo konkretnych interesów. Np. grozi nam bardzo nędzny budżet na wydatki strukturalne w latach 2013 – 2020, musimy walczyć przeciwko ograniczaniu tych wydatków kosztem słabszych krajów.

– Czy ograniczenie suwerenności, o którym pan mówi, jest rzeczą z definicji złą? Czy nie wyobraża pan sobie sukcesu Europy pod wodzą Niemiec z silną rolą Polski?

– Polska musi podchodzić do tej transformacji bez antyniemieckiej fobii, ale musi też rozumieć ten proces. Moim zdaniem nie leży w naszym interesie rezygnacja z suwerenności państwowej, i to nie tylko ze względów symbolicznych. Rezygnacja z państwa narodowego oznacza bowiem w istocie rezygnację z demokracji, bo nigdzie poza państwem narodowym demokracja nie istnieje. Stany Zjednoczone opierają się na wspólnocie narodowej, dlatego nie ma istotnego znaczenia, jak bardzo ograniczona jest suwerenność poszczególnych stanów wobec władz federalnych. Natomiast narodu europejskiego nie ma. Jeśli chcielibyśmy zorganizować wybory do Parlamentu Europejskiego – tak jak niektórzy sugerują – na poziomie całego kontynentu, a nie poszczególnych krajów, to Niemcy głosowaliby na Niemców, Francuzi na Francuzów, a Polacy na Polaków. Bo nie ma w Europie innego punktu odniesienia niż państwo narodowe. Europa, tak jak chciał de Gaulle, musi być „Europą ojczyzn" i nie przekreśla to integracji. Zachowanie takiej wizji powinno być fundamentem polskiej polityki. A nie jest, bo zbyt wielu ludzi obecnie rządzących ma nadzieję zrobić karierę w instytucjach europejskich i sprzeciwianie się ścisłej integracji tę karierę by im uniemożliwiało. Prawdopodobnie mają też inne przekonania merytoryczne.

Skok w główny nurt

Inne zdanie na temat procesu dominowania Europy przez Niemcy ma Krzysztof Rybiński. – Polska nie może pozostać poza głównym nurtem Europy, który będzie kształtowany w Niemczech. To będzie dla nas piekielnie trudne ze względu na historię, ale zbliżenie z Niemcami jest dla nas nieuniknione. Polska nie jest Szwajcarią, która może funkcjonować w stowarzyszeniu z Unią, nie jest też Wielką Brytanią. Nie jesteśmy wyspą, nie mamy silnej, stabilnej gospodarki na tyle, by móc oddzielić się od głównego nurtu Europy. Gra toczy się również na znacznie szerszej arenie, o to, jakim partnerem będziemy dla Chin, Indii, Stanów Zjednoczonych. Polska pozostająca na zewnątrz integrującej się Europy nie jest żadnym partnerem dla tych potęg. Mamy za to dramatycznie złe położenie geopolityczne, a nie istnieją lepsze gwarancje naszych interesów państwowych i narodowych niż integracja gospodarcza w głównym nurcie Europy. Ten nurt będzie zdominowany przez Niemcy, to one będą kształtować priorytety Europy. Musimy umieć dostosować się do tej sytuacji i mam nadzieję, że polskie MSZ i służby pracują nad tym, by taka strategia dostosowania powstała.

Czy rzeczywiście pracują, dowiemy się pewnie za kilka albo kilkanaście lat, kiedy i tak na reakcję wobec zmian zachodzących w Europie będzie za późno. Niemcy znalazły się w sytuacji, w której cokolwiek zrobią – będzie źle: jeśli strefa euro się rozpadnie, to dlatego, że Niemcy jej nie uratowały, jeśli ją uratują – to za cenę uczynienia Europy bardziej niemiecką: z dyscypliną finansową i sposobem myślenia o finansach, gospodarce kompletnie obcym krajom południa kontynentu. Tak czy inaczej Niemcy narażą się na niechęć innych Europejczyków – nawet jeśli uratują ich przed bankructwem (tę wrogość już widać, np. w Grecji) i ustanowią w Europie porządek gospodarczy, który pozwoli jej się rozwijać.

Tomasz Mann wołał nieustannie o „europejskie Niemcy", przestrzegając zarazem przed „niemiecką Europą". Przez lata po wojnie wielcy politycy i intelektualiści znad Renu uważali Europę za najlepszą ochronę dla Niemców przed nimi samymi. Jednak Europa okazała się zbyt słaba, by okiełznać Niemcy, co więcej – zorientowała się, że bez nich jej gospodarka zginie. A zatem: witajcie w niemieckiej Europie!

Plus Minus
Chińskie marzenie
Plus Minus
Jarosław Flis: Byłoby dobrze, żeby błędy wyborcze nie napędzały paranoi
Plus Minus
„Aniela” na Netlfiksie. Libki kontra dziewczyny z Pragi
Plus Minus
„Jak wytresować smoka” to wierna kopia animacji sprzed 15 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
gra
„Byczy Baron” to nowa, bycza wersja bardzo dobrej gry – „6. bierze!”