Nieobecność w polskich księgarniach wyboru dramatów austriackiego pisarza, teraz wznowionych przez Czytelnik, sprawiała, że w internetowych antykwariatach ich pierwsze wydanie osiągało cenę kilkuset złotych. „Odpowiedzialność" ponosił za to głównie Krystian Lupa, który uczynił z Thomasa Bernharda (1931–1989) jedną z najważniejszych postaci światowej sceny literackiej w Polsce. Nomen omen – przez teatr.
Szaleństwo związane z teatralnym odbiorem Austriaka w naszym kraju zaczęło się od „Kalkwerku" w 1992 r., powieści o obsesyjnej próbie napisania studium o słuchu, dla którego główny bohater Konrad poświęcił życie rodzinne. Książkę Lupa inscenizował w Starym Teatrze – nie bez protestów tłumaczy, bo to przecież proza! – z kreacją Andrzeja Hudziaka. Potem wydarzeniem był dramat „Immanuel Kant" we wrocławskim Teatrze Polskim (1996), gdzie Wojciech Ziemiański zagrał słynnego filozofa, który nigdy nie wyjechał z Królewca, tymczasem Bernhard wysłał go transatlantykiem w podróż do Ameryki, zderzając ze współczesną cywilizacją. Znakomite „Rodzeństwo" (1996) z Piotrem Skibą, Agnieszką Mandat i Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik o próbie porozumienia się dwóch sióstr aktorek z powracającym ze szpitala psychiatrycznego pisarzem filozofem wciąż jest na afiszu Starego.
Opisując własne gniazdo
Furorę zrobiło „Wymazywanie" (2001), adaptacja ostatniej powieści Bernharda z Piotrem Skibą w stołecznym Teatrze Dramatycznym. Punktem wyjścia był powrót Franza Josefa Murau, syna arystokratycznej rodziny, do posiadłości w Wolfsegg, gdzie po śmierci rodziców rozlicza ich oraz Austrię z demonów nazizmu, antysemityzmu oraz odpowiedzialności Kościoła za Holokaust. Pisząc tę książkę trzy lata przed śmiercią, Bernhard patrzył na jasną bryłę pałacu Wolfsegg z okien jednego ze swoich domów w Ottnang – najbardziej zainteresowany tym, co kryją mroczne, niewietrzone sale rezydencji. Szukając materiałów źródłowych, wpadłem na trop nieznanego u nas filmu telewizyjnego w reżyserii Ferry'ego Radaxa – na podstawie nieprzetłumaczonego wciąż na polski opowiadania Bernharda „Der Italiener" z 1971 r., który otrzymał w Niemczech Adolf Grimme Preise. Poprosiłem o komentarz Sławę Lisiecką, tłumaczkę m.in. „Wymazywania". Bernhard opisał w „Der Italiener" Wolfsegg po raz pierwszy, tworząc niejako matecznik późniejszych książek. Spadkobierca arystokratycznej fortuny wspomina rodzinny dom jako miejsce od zawsze naznaczone kaźnią polskich żołnierzy i tajemnicą z tym związaną. Historia jest porażająca. Pawilon w ogrodzie, gdzie odbywają się „beztroskie" spotkania i spektakle, pod koniec wojny stał się pułapką dla polskich żołnierzy, w tym dwóch oficerów, jednego o nazwisku Potocki. Próbowali szukać schronienia, lecz zostali rozstrzelani na łące. Główny bohater, bawiąc się tam jako dziecko w berka, zawsze myślał o wojennym koszmarze. Biegał przecież po ziemi, która kryła ciała ofiar. Podejrzewa ojca o samobójstwo, do którego doprowadziły go trzy dekady tuszowania udziału w zbrodni. W „Wymazywaniu" Bernhard zamienił rozstrzelanych polskich żołnierzy na zamordowanych Żydów. Franz odcina się od historii rodziny i przekazuje cały majątek na rzecz gminy żydowskiej w Wiedniu.
Bernhard od pierwszej powieści „Mróz" (1963) został uznany w Austrii jako twórca „Anti-Heimat-Literature", gdy przecież tylko pisał o zakłamaniu i grzechach rodaków, czyli tak jak Żeromski o rozrywaniu polskich ran, by się nie zabliźniły błoną podłości. Bardziej przypadło to do gustu niemieckim wydawcom, krytycznym wobec braku rozliczeń z nazizmem w Austrii i zaniechaniom w Niemczech. Bernhard wiedział, o czym pisze, ponieważ w okresie III Rzeszy przebywał w bawarskim nazistowskim poprawczaku i salzburskim narodowo-socjalistycznym katolickim internacie. Pisarza nazywano też w Austrii „nestbeschmutzer", czyli kalający własne gniazdo. Gniazdem był m.in. Salzburg, który nazywał miastem samobójców („zaludnionym przez dwie kategorię ludzi, geszefciarzy i ich ofiary"). Ale tak się złożyło, że gdy Lupa wystawiał „Wymazywanie", w Polsce nabierała rozpędu dyskusja o pogromie w Jedwabnem, wywołana m.in. przez publikacje Andrzeja Kaczyńskiego w „Rzeczpospolitej" i „Sąsiadów" Jana Tomasza Grossa.
Wydarzeniem była inscenizacja „Wycinki" w Teatrze Polskim we Wrocławiu (2014). Prorocza. Lupa w ślad za Bernhardem bezlitośnie diagnozował głupotę polityków niszczących instytucje kultury, a niedługo potem Teatr Polski padł ofiarą politycznej gry. Zespół, który protestował przeciwko nominacji dyrektora Cezarego Morawskiego, rozpadł się, a kadencja Morawskiego zakończyła się oskarżeniami NIK o nadużycia. On zniszczył też spektakl Lupy, który miał zaproszenia z wielu kontynentów, a był rzadkim przykładem gigantycznej produkcji, która zwróciła koszty i zarabiała dla teatru.