Wielkanoc „all inclusive”

Publikacja: 29.03.2013 19:00

Dominik Zdort

Dominik Zdort

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

McŚwięconka. Tak miało nazywać się wielkanocne „menu" sprzedawane w McDonaldzie w Wielką Sobotę. Wymyśliliśmy je z kolegami z „Rzeczpospolitej" w rozpasanych latach 90., gdy w okolicy naszej redakcji powstał przybytek tego ogólnoświatowego kościoła szybkiej konsumpcji.

Spędzaliśmy wtedy w pracy cały wolny czas, co dzień od świtu do zmierzchu, a gdy wieczorem zgłodnieliśmy, wyskakiwaliśmy po hamburgery i inne tego typu delicje. Z demonstracyjnym obrzydzeniem nazywaliśmy je „tekturą" (bo taki miały smak), ale trudno było nam z tego zrezygnować. Wstyd mi, ale zżyliśmy się z McDonaldem znacznie bardziej, niż nakazywałyby zdrowy rozsądek i zdrowa dieta.

Wtedy też, którejś wiosny, doszliśmy do wniosku, że wielka sieć fast foodów powinna bardziej konsekwentnie stosować politykę inkulturacji. Skoro w krajach arabskich sprzedaje się przyrządzanego w lokalnym stylu kurczaka McArabia Chicken, to w Polsce firma powinna serwować McFlaczki. A ponieważ zbliżały się właśnie święta Wielkiej Nocy, uznaliśmy, że oferta powinna być poszerzona także o McŚwięconkę Menu.

Zapakowany w gustowne pudełko McDonalda pleciony koszyczek mógłby zawierać wymalowane w klasyczne wzory i przygotowane do poświęcenia trzy McPisanki, kawałek McKiełbasy, sól, bułkę hamburgerową, baranka z chorągiewką oraz gałązkę bukszpanu. Klienci fast fooda mogliby więc nie zawracać sobie głowy kompletowaniem tego zestawu, ale po prostu – w Wielką Sobotę w drodze do kościoła wstępowaliby do McDonalda po „gotowca". Obawialiśmy się tylko, czy ogólnoświatowy koncern potrafi powstrzymać się przed umieszczeniem na czerwonej chorągiewce swojego logo...

* * *

W Wielki Czwartek AD 2013 zajrzałem do sklepu nieopodal redakcji i zobaczyłem tam wystawioną na specjalnym promocyjnym stoisku zatopioną w przezroczystej folii suszoną wielkanocną kiełbaskę z gałązką bukszpanu. Wystarczy zedrzeć folię i zawartość umieścić w koszyczku. Obok – w foliowej torebeczce – leżą gotowe zestawy do dekoracji koszyczka, z baziami, białą serwetą z motywami zajączka i z barankiem. Baranek niestety plastikowy, ale niech mu będzie – dziś już tylko niepoprawni kulinarni romantycy w rodzaju nieocenionego Piotra Semki namawiają do samodzielnego pieczenia baranków z ciasta. Dalej na stoisku mamy jaja – czekoladowe, według tradycji francuskiej – ale jestem pewien, że ktoś niebawem wpadnie na pomysł, aby produkować i sprzedawać gotowe do święcenia, czyli ugotowane i udekorowane, pisanki. Popyt na ten towar na pewno będzie, w końcu po co tracić czas na malowanie, skoro są gotowe.

W sumie nie mogę powiedzieć, żebym się nie spodziewał takiego rozwoju wydarzeń. Już od paru lat można było kupić kolorową folię, w którą ubiera się jajeczko, a następnie wkłada je do gorącej wody – i pisankę z bajecznym wzorkiem można zaraz wkładać do koszyczka. Ze skruchą przyznaję, że i mi się parę razy zdarzyło skorzystać z tej metody.

Można wprawdzie jeszcze gdzieniegdzie kupić zwykłe farby do jajek, ale podejrzewam, że w końcu gotowe pisanki w tekturowych pojemnikach zaleją rynek i wyprą wszelkie środki barwiące. I nawet najstarsi sales managerowie zatrudnieni na śmieciowych umowach w McDonaldzie nie będą w stanie pojąć, jak to możliwe, że kiedyś całe rodziny zasiadały razem w kuchniach, gotowały jaja i barwiły je sokiem z buraka czy łupinami cebuli...

Nasi dziadkowie i bacie przygotowywali święconkę samodzielnie, podobnie jak i świąteczne posiłki. Naszym rodzicom zdarzało się kupować świąteczne ciasto. Czy my, w XXI wieku, skazani jesteśmy na święta  „all inclusive", gdzie wszystko – włącznie z koszyczkiem z jajkami do poświęcenia – będziemy kupować gotowe do konsumpcji? Czy nie zostanie nic z tej magii wiążącej się z wielkosobotnim porankiem, gdy nieco niewyspani po nocnej liturgii męki pańskiej i wygłodzeni wielkopiątkowym postem ojcowie i synowie oraz zmęczone przygotowywaniem świątecznych potraw matki i córki zasiadają razem do malowania jaj?

Ale jest jeszcze nadzieja. Dopóki nie sprzedaje się w supermarketach koszyczków już pokropionych przez zatrudnionego przez sklep księdza, jeszcze nie wszystko stracone.

McŚwięconka. Tak miało nazywać się wielkanocne „menu" sprzedawane w McDonaldzie w Wielką Sobotę. Wymyśliliśmy je z kolegami z „Rzeczpospolitej" w rozpasanych latach 90., gdy w okolicy naszej redakcji powstał przybytek tego ogólnoświatowego kościoła szybkiej konsumpcji.

Spędzaliśmy wtedy w pracy cały wolny czas, co dzień od świtu do zmierzchu, a gdy wieczorem zgłodnieliśmy, wyskakiwaliśmy po hamburgery i inne tego typu delicje. Z demonstracyjnym obrzydzeniem nazywaliśmy je „tekturą" (bo taki miały smak), ale trudno było nam z tego zrezygnować. Wstyd mi, ale zżyliśmy się z McDonaldem znacznie bardziej, niż nakazywałyby zdrowy rozsądek i zdrowa dieta.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą