McŚwięconka. Tak miało nazywać się wielkanocne „menu" sprzedawane w McDonaldzie w Wielką Sobotę. Wymyśliliśmy je z kolegami z „Rzeczpospolitej" w rozpasanych latach 90., gdy w okolicy naszej redakcji powstał przybytek tego ogólnoświatowego kościoła szybkiej konsumpcji.
Spędzaliśmy wtedy w pracy cały wolny czas, co dzień od świtu do zmierzchu, a gdy wieczorem zgłodnieliśmy, wyskakiwaliśmy po hamburgery i inne tego typu delicje. Z demonstracyjnym obrzydzeniem nazywaliśmy je „tekturą" (bo taki miały smak), ale trudno było nam z tego zrezygnować. Wstyd mi, ale zżyliśmy się z McDonaldem znacznie bardziej, niż nakazywałyby zdrowy rozsądek i zdrowa dieta.
Wtedy też, którejś wiosny, doszliśmy do wniosku, że wielka sieć fast foodów powinna bardziej konsekwentnie stosować politykę inkulturacji. Skoro w krajach arabskich sprzedaje się przyrządzanego w lokalnym stylu kurczaka McArabia Chicken, to w Polsce firma powinna serwować McFlaczki. A ponieważ zbliżały się właśnie święta Wielkiej Nocy, uznaliśmy, że oferta powinna być poszerzona także o McŚwięconkę Menu.
Zapakowany w gustowne pudełko McDonalda pleciony koszyczek mógłby zawierać wymalowane w klasyczne wzory i przygotowane do poświęcenia trzy McPisanki, kawałek McKiełbasy, sól, bułkę hamburgerową, baranka z chorągiewką oraz gałązkę bukszpanu. Klienci fast fooda mogliby więc nie zawracać sobie głowy kompletowaniem tego zestawu, ale po prostu – w Wielką Sobotę w drodze do kościoła wstępowaliby do McDonalda po „gotowca". Obawialiśmy się tylko, czy ogólnoświatowy koncern potrafi powstrzymać się przed umieszczeniem na czerwonej chorągiewce swojego logo...
* * *
W Wielki Czwartek AD 2013 zajrzałem do sklepu nieopodal redakcji i zobaczyłem tam wystawioną na specjalnym promocyjnym stoisku zatopioną w przezroczystej folii suszoną wielkanocną kiełbaskę z gałązką bukszpanu. Wystarczy zedrzeć folię i zawartość umieścić w koszyczku. Obok – w foliowej torebeczce – leżą gotowe zestawy do dekoracji koszyczka, z baziami, białą serwetą z motywami zajączka i z barankiem. Baranek niestety plastikowy, ale niech mu będzie – dziś już tylko niepoprawni kulinarni romantycy w rodzaju nieocenionego Piotra Semki namawiają do samodzielnego pieczenia baranków z ciasta. Dalej na stoisku mamy jaja – czekoladowe, według tradycji francuskiej – ale jestem pewien, że ktoś niebawem wpadnie na pomysł, aby produkować i sprzedawać gotowe do święcenia, czyli ugotowane i udekorowane, pisanki. Popyt na ten towar na pewno będzie, w końcu po co tracić czas na malowanie, skoro są gotowe.