Atakują policję, ale obalają system

Policja daje nam jedynie informacje o stanie państwa i społeczeństwa, ale nie jest w stanie naprawić żadnego z nich. Postulat jej likwidacji, jaki podnoszą na przykład aktywiści Black Lives Matter, może się jawić jako próba stłuczenia termometru, bez którego trudno mierzyć temperaturę wrzenia.

Aktualizacja: 17.10.2020 15:04 Publikacja: 16.10.2020 00:01

Wymierzone w policję protesty po śmierci George'a Floyda pokazały, jak rozchwiana jest kondycja najp

Wymierzone w policję protesty po śmierci George'a Floyda pokazały, jak rozchwiana jest kondycja najpotężniejszego państwa Zachodu (na zdjęciu demonstranci skaczą po radiowozie w Waszyngtonie, w pobliżu Białego Domu; maj 2020 r.)

Foto: AFP

Rabowane sklepy, ataki na policję, płonące budynki użyteczności publicznej. Takie sceny z amerykańskich miast docierają do nas niemal nieprzerwanie od wiosny, a dokładnie od momentu śmierci George'a Floyda, który w maju zmarł pod kolanem amerykańskiego policjanta. Pozornie bunt wywołała sama śmierć – w rzeczywistości jednak symboliczna scena, w której figura systemu (policjant) przez długie minuty przygniata wijącego się pod jego nogą obywatela. Kontekst i okoliczności zeszły na drugi plan, wysuwając na pierwszy chęć obalenia symbolu stojącego na straży samego źródła opresji i podporządkowania – władzy, i zastąpienia jej nowym porządkiem.

Na całym świecie w momencie społecznego wrzenia policja staje na froncie walki o utrzymanie ancien régime'u. Doceniana w czasach społecznego spokoju, znienawidzona w okresie burzy. Groźniejsza od walki z nią może być tylko próba jej likwidacji.

Przemoc bez zaufania

Waga symboliczna policji jest niebagatelna ze względu na pełnioną w państwie rolę. Odpowiada za bezpieczeństwo wewnętrzne, czyli w wąskim ujęciu stoi na straży społecznej stabilności i porządku, a do ich zapewnienia jako jedna z niewielu może sięgnąć po przemoc – na mocy umowy społecznej jako przedłużenie ramienia państwa, wyłącznie w celu zapewniania bezpieczeństwa powszechnego. Aby to zadanie należycie wypełniać, policja powinna więc cieszyć się wysokim zaufaniem społecznym przekładającym się na społeczny kapitał. Co jednak, kiedy tak się nie dzieje?

Tragedia policji polega na tym, że jej działanie jest w dużej mierze wtórne wobec kondycji tak instytucji państwa, jak i równowagi wewnątrz wspólnoty. Wysokie zaufanie społeczne, niska przestępczość, bezpieczeństwo samej służby to w dużej mierze czynniki niezależne od działania policji, która ma przede wszystkim wkraczać w momencie niepokojów i rozchwiania, kiedy zaś dochodzi do rekonfiguracji systemu, zawsze jest w forpoczcie rewolucyjnych wręcz zmian.

Zmiany (nie)symboliczne

Nie trzeba sięgać po gruzińską rewolucję róż, która w 2003 roku swoją prozachodnią zmianę rozpoczęła właśnie od modernizacji tej służby. Nie trzeba też wielkiej wyobraźni, aby domyślić się, że istotna prodemokratyczna zmiana na targanej protestami Białorusi rozpoczęłaby się właśnie od rozwiązania znienawidzonego OMON-u i zastąpienia zupełnie nową służbą. Aby zrozumieć ten naturalny dla każdej istotnej zmiany proces, wystarczy spojrzeć na polską historię.

Już powołanie polskiej Policji Państwowej w lipcu 1919 roku w miejsce kilku różnych służb i wyrugowanie pozaborowych pozostałości było ruchem wysoce symbolicznym. Unifikacja na terenie całego kraju znaczyła coś więcej niż samo scalenie kilku instytucji – sklejenie na nowo polskiej państwowości.

Nie dziwi więc, że przetrwała tylko do wojny: częściowo wykorzystana przez hitlerowskie Niemcy lub wymordowana za sprawą polityki Stalina, ostatecznie została rozwiązana i zastąpiona w 1944 roku przez Milicję Obywatelską – znak nowej Polski Ludowej. I znów, po czasie przełomu i upadku żelaznej kurtyny, przyszła pora na weryfikację i zupełnie nowy szyld – tym razem w 1990 roku na scenę wkroczyła policja, zrywając z niechlubną przeszłością sterowania obcą ręką i z wolą otwarcia nowej karty w relacji obywatela z państwem.

Wyboje transformacji

Jednak policja jest papierkiem lakmusowym stanu wspólnoty i tworzącego ją państwa. Dlatego transformacja była dla niej absolutną katastrofą, prawdziwą społeczną dewastacją. Dla społeczeństwa nagły demontaż silnych instytucji PRL-owskiego państwa i zastąpienie ich nowymi musiały zakończyć się przynajmniej krótkotrwałym paraliżem. Wysoka przestępczość, korupcja, niska skuteczność i marne poczucie zaufania do służby – nowy szyld nie potrafił zasłonić prawdy ani o policji, ani o polskim państwie, które było słabe i niezdolne do wykonywania spoczywających na nim zadań.

Policja była postrzegana jako nienadążająca za szybko zmieniającą się rzeczywistością – przestarzała, biedna, przeżarta korupcją i sparaliżowana koteriami. A tam, gdzie zabrakło państwa, pojawiła się mafia. Kto dziś potrafi wyobrazić sobie strzelaninę na ulicach Warszawy? Egzekucje, porachunki, masowe kradzieże samochodów, wymuszenia, rozboje, haracze. Dziś większość tych zjawisk jawi nam się jak zły sen, a nie element codzienności.

Być może ostatnim wyrzutem sumienia tamtych ciemnych czasów społecznego nieporządku jest wymiar sprawiedliwości, który wciąż nie potrafi przekonująco rozwikłać jednej z najtragiczniejszych zbrodni ostatnich 30 lat – dokonanej w 1998 roku na ówczesnym szefie polskiej policji gen. Marku Papale. Morderstwie, którego sprawcy wciąż nie zostali skazani i który jak wyrzut sumienia przypomina o najgorszych latach III RP, w których Polską rządziło nie państwo i prawo, ale mafijne kodeksy. Likwidacja szefa policji i uniknięcie kary było symbolicznym pokazaniem, że państwo nie potrafi nie tylko kontrolować najważniejszych miejsc na mapie kraju, ale też chronić kluczowych swoich urzędników.

Kiedy policyjna moneta zaczęła się odwracać, a z murów zaczęły znikać napisy HWDP? Trudno jednoznacznie wskazać, ale to nie sama służba zapracowała na zmianę swojego wizerunku, lecz raczej fakt, że w ostatniej dekadzie doszło w Polsce do sporych zmian społecznych. Spadek skrajnego ubóstwa, bezrobocia, wzrost stopy życiowej, zmniejszenie różnic między życiem w mieście i na prowincji. Większość wskaźników mówiących o kondycji społeczeństwa ulegało poprawie, a wraz z nią i ocena policji. Według badania CBOS od 2013 roku społeczna ocena tej służby rosła niemal nieprzerwanie – z 57 proc. pozytywnych ocen przed siedmioma laty do aż 80 proc. w 2020 roku. I to pomimo silnej polaryzacji społecznej oraz oskarżeń o stronniczość policji, zarówno mówiących o uciekaniu się do prowokacji w stronę uczestników Marszu Niepodległości, jak i zarzutów o brutalność ze strony uczestników marszów osób LGBT.

Scenariusz pierwszej iskry

Bo nie ważne, z której flanki idą ataki, policja jest buforem przyjmującym pierwsze uderzenia zadawane przez tych, którzy chcą naruszyć istniejący porządek. Dlaczego tak się dzieje? Klasycy socjologii, tacy jak Émile Durkheim czy Robert K. Merton, szukaliby odpowiedzi na pytanie nie w jednostkach, ale w społeczeństwie jako takim. Społeczeństwie, które od stanu normalnego przechodzi w etap patologiczny, bo przecież trudno uznać rozboje i grabieże, obalanie pomników bohaterów, a nawet uliczne strzelaniny za stan optymalny.

Diagnoza niechybnie skłaniałaby ich do refleksji nad potrzebami, które pozostają niezaspokojone, co uniemożliwia zbiorowości utrzymanie stanu równowagi między składowymi systemu społecznego, kierując ją raczej w stronę rozpadu norm i więzi. To tworzy zaś fakty społeczne, na przykład takie jak przestępczość. Tyle że przestępczość, wbrew pozorom, może mieć na wspólnotę dobry wpływ, jeśli zbliża do siebie ludzi we wspólnym celu piętnowania zła. Gorzej, jeśli łamanie prawa spotyka się ze społeczną aprobatą i nie poddawane jest zewnętrznej kontroli społecznej.

Możemy powiedzieć, że sytuacja w Polsce, jeśli chodzi o relacje między policją a wspólnotą, jest dziś relatywnie naprawdę dobra. Granaty hukowe znamy dziś głównie jako ciekawostkę towarzyszącą Marszom Niepodległości, nie zaś jak w Katalonii, gdzie policja broni integralności państwa hiszpańskiego, czy Francji, w której protesty żółtych kamizelek, wybuchłe po ogłoszeniu podwyżki oleju napędowego, okupione były niemal 3 tysiącami rannych, w tym ponad tysiącem rannych funkcjonariuszy. Nie musimy także mierzyć się z newsami o kolejnych atakach nożowników na policjantów, jak w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii.

To wszystko odpryski istotnych problemów społecznych: podziałów etnicznych, rasowych, rozwarstwienia społecznego czy zubożenia całych grup społecznych. Policjanci na świecie mierzą się z przeróżnymi kwestiami, których władza publiczna nie potrafi rozwiązać w życiu społecznym. Czy nie powinniśmy dziś obawiać się tego, co stało się w Grecji w grudniu 2008 roku, niedługo po wybuchu kryzysu gospodarczego, który wywołał w tym kraju gigantyczne reperkusje społeczne? Wtedy to policjant zastrzelił w Atenach nastoletniego demonstranta, co zapoczątkowało tzw. rewoltę grudniową – serię protestów i zamieszek obejmującą cały kraj. Chociaż podłożem była pogarszająca się sytuacja gospodarcza, to scenariusz „pierwszej iskry" jest zawsze podobny. Policjant i jego ofiara, starcie porządku z chaosem.

Droga donikąd

Skoro skutki takich „iskier" zawsze zależne są od kondycji tak państwa, jak i społeczeństwa, trudno mieć dziś wątpliwości, że najbardziej rozchwiana jest kondycja najpotężniejszego państwa Zachodu. Po kilku miesiącach od śmierci George'a Floyda kolejne miasta, na czele z Seattle czy Portland, zdają się ulegać społecznym naciskom na wyłączanie z systemu społecznej kontroli kolejnych bezpieczników, na czele z policją. Minneapolis, gdzie doszło do zabójstwa Floyda, podjęło już nawet decyzję i zamierza zastąpić komendę policji jakimś nowym system bezpieczeństwa.

Na razie jednak wycofywanie się policji ze swoich dotychczasowych obowiązków skutkuje raczej wzrostem przestępczości, co pokazuje przykład chociażby Nowego Jorku. Nie przeszkadza to jednak w całym kraju zrywać współpracy z policją szkołom czy całym kuratoriom oświaty.

Wszystkie te działania wyglądają tak, jakby decydenci w żaden sposób nie zdawali sobie sprawy, że walka z policją i czynienie z niej jedynej przeszkody na drodze do społecznego spokoju były drogą donikąd. Nawet obniżenie społecznego ciśnienia poprzez odsunięcie na bok, zdjęcie z widoku znienawidzonej przez rozmaite grupy policji nie rozwiąże żadnych problemów, a co bardziej prawdopodobne, tylko mocniej je uwidoczni.

Bez policji nie zniknie z map przedmieść amerykańskich miast ciągle istniejąca w praktyce segregacja rasowa, dzieci czarnoskórych nie przestaną mieć nagle gorszego startu niż ich biali rówieśnicy, a ich rodzice nie przestaną mniej zarabiać na podobnych stanowiskach. Istniejące od dziesięcioleci napięcia nie znikną, ale prawdopodobnie wybuchną ze zdwojoną siłą, zmuszając do interwencji już nie lokalną (zlikwidowaną lub odsuniętą) policję, ale tę stanową, Gwardię Narodową lub nawet wojsko.

Trump wyprowadza wojsko

Tymczasem brak odpowiedniej reakcji nakłada się na kolejne wydarzenia potęgujące napięcia między policją a społeczeństwem. Kolejna fala protestów przetacza się przez Stany Zjednoczone po decyzji ławy przysięgłych z Louisville w stanie Kentucky o oczyszczeniu dwóch białych policjantów z zarzutów zabójstwa czarnoskórej Breonny Taylor. Zginęła ona w swoim domu po wymianie ognia między jej partnerem a funkcjonariuszami, którzy mieli sądowy nakaz, by przeszukać jej mieszkanie. W tym samym czasie policja musi pacyfikować zamieszki na przedmieściach Milwaukee w stanie Wisconsin, po tym jak prokuratura odmówiła postawienia zarzutów policjantowi, który zastrzelił czarnoskórego nastolatka.

„Trump nie przytrafiłby się w kraju, w którym dzieje się dobrze" – pisze w książce „Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą" ceniony dziennikarz Matt Taibii. Na sukces ubiegającego się o reelekcję prezydenta Stanów Zjednoczonych złożyła się jego trafna diagnoza kondycji amerykańskiego społeczeństwa – z pogłębiającymi się społecznymi nierównościami, podziałami rasowymi i historycznymi zaszłościami – którą ten sprawnie wykorzystał, wywołując wyborczym zwycięstwem jeden z najpoważniejszych kryzysów amerykańskiego systemu politycznego. Władza wpadła mu w ręce jako wyraz społecznej frustracji, więc tylko dalszy konflikt może dać mu reelekcję; prezydent próbuje zręcznie balansować, polaryzując we własnym interesie kolejne społeczne grupy, lepiej lub gorzej zarządzając społecznym konfliktem.

Ameryka nie pamięta prezydenta, który w tak bezpardonowy sposób wykorzystywałby władzę nad aparatem państwa, aby zwiększać społeczne napięcia. Emblematyczna dla całej kadencji była przemowa w Ogrodzie Różanym w trakcie czerwcowych, największych protestów pod Białym Domem. Spodziewano się koncyliacyjnych słów, jednak Trump zagroził wyprowadzeniem na ulice wojska, by siłą zaprowadzić spokój. Wojska, które przecież wyprowadzane jest w stanach wyjątkowych, kiedy policja nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa publicznego, a reguły rządzące państwem są zawieszane.

Policja daje nam jedynie informacje o stanie państwa i społeczeństwa, ale nie jest w stanie naprawić żadnego z nich. Postulat jej likwidacji, jaki podnoszą na przykład aktywiści Black Lives Matter, może się jawić jako próba stłuczenia termometru, bez którego trudno mierzyć temperaturę wrzenia. Likwidacja policji w praktyce oznaczałaby podjęcie decyzji o kapitulacji lub wojnie. Dokąd do niej jednak nie dojdzie, w systemach demokratycznych policjanci podejmują ryzyko, siłą podtrzymując zachwianą równowagę, aby zapewnić decydentom niezbędny czas na reakcję i korektę całego systemu. Brak reakcji nie jest jednak ich winą, chociaż to oni jako pierwsi ponoszą tego konsekwencje.

Rabowane sklepy, ataki na policję, płonące budynki użyteczności publicznej. Takie sceny z amerykańskich miast docierają do nas niemal nieprzerwanie od wiosny, a dokładnie od momentu śmierci George'a Floyda, który w maju zmarł pod kolanem amerykańskiego policjanta. Pozornie bunt wywołała sama śmierć – w rzeczywistości jednak symboliczna scena, w której figura systemu (policjant) przez długie minuty przygniata wijącego się pod jego nogą obywatela. Kontekst i okoliczności zeszły na drugi plan, wysuwając na pierwszy chęć obalenia symbolu stojącego na straży samego źródła opresji i podporządkowania – władzy, i zastąpienia jej nowym porządkiem.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji