Co jest źródłem tego spokoju, tego uśmiechu, który widzę u pana? Ma pan 95 lat, a ja 45. Dzieli nas równe pół wieku. Obaj urodziliśmy się 29 listopada. Co mam zrobić, żeby na starość być w tak dobrej formie?
Niełatwo mi na to odpowiedzieć. Jeśli chodzi o moją formę fizyczną, to przypuszczam, że to mogą być geny. Ale także co innego. To, co robię od wielu lat. Ja codziennie jeżdżę na stacjonarnym rowerze. Dwa razy w tygodniu pływałem, choć teraz już rzadko.
Ale w przerwach między rowerem i sportem zmienił pan polską naukę i politykę.
W moim życiu miałem kilka szczególnych momentów, kiedy odczuwałem żywe zadowolenie z tego, że udało mi się zrobić coś ważnego. Jednym było utworzenie placówki psychologicznej w PAN – najpierw Pracowni, a następnie Instytutu Psychologii PAN. Placówka ta od 1980 roku stale się rozwija i osiąga, już w rękach nowego pokolenia, bardzo dobre rezultaty potwierdzone wysokim miejscem w rankingach. Inne takie ważne doświadczenie jest związane z uczestnictwem w negocjacjach Okrągłego Stołu. Pełniłem tam funkcję współprzewodniczącego Zespołu Politycznego. Kiedy podpisywałem z Bronisławem Geremkiem, drugim współprzewodniczącym tego zespołu, porozumienie o przeprowadzeniu demokratycznych reform w Polsce, miałem poczucie, że przyczyniłem się do czegoś bardzo ważnego dla kraju. Jeszcze innym istotnym doświadczeniem, które przyniosło mi prawdziwe zadowolenie, było utworzenie SWPS wspólnie z prof. Andrzejem Eliaszem. To doświadczenie było dla mnie szczególne z tego powodu, że polegało nie tylko na tworzeniu nowej ważnej instytucji, ale miało swój wymiar materialny – stworzyliśmy nowy gmach uczelni, przerabiając dawną fabrykę Szpotańskiego.
Dlaczego wybrał pan drogę naukową?
Jako uczeń liceum w drugiej połowie lat 40. napisałem nowelę. Jej bohater spierał się ze swoim przyjacielem, czy człowiek może robić coś, co nie służy jego interesom. Żeby się o tym przekonać, bohater opowieści wymyślił urządzenie, którym mógł odczytywać myśli i uczucia ludzi. I odkrył, że wszystkie ich altruistyczne czyny, czyny szlachetne i pełne poświęcenia, miały służyć jakimś potrzebom własnego ja.
Czytaj więcej
Możemy młodym trochę zazdrościć luzu, ale ten luz zarazem zaburza nasz świat, nasze wartości. Ja naprawdę boję się świata, w którym każdy może zostać kozłem ofiarnym, łącznie ze mną. A degradując mnie, wszyscy będą się szeroko, empatycznie uśmiechać, bo znajdą na pewno jakieś bardzo dobre uzasadnienie tego, że jestem przemocowcem - mówi Michał Łuczewski, socjolog.
I poszedł pan na psychologię, żeby skonstruować taką maszynę?
Tematyka altruizmu była stale obecna w moim umyśle i sprawiała, że idąc na psychologię, chciałem skupić się przede wszystkim na problemach osobowości i motywacji. Studia rozpocząłem w 1949 roku, mało kto wiedział wtedy o psychologii. Znajomi pytali mnie, co to jest. Na pierwszym roku było nas dziesięcioro: dziewięć dziewczyn i ja. Wybór psychologii nie wiązał się z żadną perspektywą zawodową, tylko z perspektywą poznania. Po latach doszedłem do zupełnie innego wniosku niż bohater mojej opowieści. Na początku lat 70. jako kierownik Zespołu Psychologii Osobowości w Katedrze Psychologii Ogólnej UW prowadziłem wraz z moimi studentami duże badania zachowań prospołecznych, w tym także altruistycznej motywacji. Doprowadziły mnie one do zaprzeczenia stwierdzeniom, które miała dowodzić wymyślona przeze mnie maszyna. Kontynuowałem te badania przez całą dekadę, a w latach 80. wziąłem udział w międzynarodowych badaniach osób, które bezinteresownie ratowały Żydów w czasie niemieckiej okupacji krajów europejskich. Był to altruizm w czystej postaci.