Ależ, drogi panie, to tylko słowa. Nie wstyd panu w ogóle zważać na takie błahostki? Jest tyle prawdziwych problemów – na przykład to, że ktoś może się poczuć dotknięty. Nie wszyscy muszą przecież świętować Boże Narodzenie. Czy nie byłoby prawdziwym, takim – rozumie pan – głębszym, bardziej autentycznym wyrazem chrześcijańskich uczuć – okazać im zrozumienie, wykazać się otwartością? Nie chcielibyśmy przecież zepsuć świątecznej, o przepraszam, zimowej atmosfery.
Czytaj więcej
Sprzeciw wobec zabijania nienarodzonych czy genetycznej inżynierii, również ten, którego twarzą stała się Wanda Półtawska, nie ma na dobrą sprawę nic wspólnego z religią. To jest coś dużo szerszego, wcześniejszego. Nie prawd wiary się tu broni, ale prawdy o człowieku.
Może do Bożego Narodzenia został jeszcze miesiąc, ale tak jak z odpowiednim wyprzedzeniem ruszają kampanie marketingowe, tak podobną zapobiegliwością wykazują się Strażnicy Światopoglądowej Neutralności. Czuwający nad tym, by w szkołach, miejscach pracy czy urzędach nikt nie poczuł się dotknięty nazwaniem nadchodzących wydarzeń z ich prawdziwego imienia. A więc – nie Boże Narodzenie, a Zima; nie żłóbek ani nawet choinka – a śnieżynka; nie „Wesołych Świąt” – tylko „udanej przerwy zimowej” i tak dalej – w miarę postępów w budowie religijnej przezroczystości świąt walka klasowa tylko się zaostrza. Ciekawe, że „miecz empatii” jest w tej sytuacji wybitnie NIE-obosieczny. Uczuciami religijnymi chrześcijan, zmuszanych sukcesywnie do coraz bardziej skrzętnego udawania, że nie są tym, kim są, nikt się specjalnie nie przejmuje. Ale mniejsza z tym – nie o moje ani w ogóle czyjekolwiek uczucia tutaj chodzi. Gra toczy się nie o szacunek dla wrażliwości, ale rzeczywistości.
Uczuciami religijnymi chrześcijan, zmuszanych sukcesywnie do coraz bardziej skrzętnego udawania, że nie są tym, kim są, nikt się specjalnie nie przejmuje.
Zacznijmy od argumentu z otwartości – sprytnego, bo grającego na często używanym chwycie, sugerującym, że najlepszy chrześcijanin to ten, którego nie widać. Który nie narzuca się ze swoimi religijnymi fanaberiami, a w zamian za to składa milczące świadectwo po-prostu-bycia-dobrym-człowiekiem. Tyle że na czym miałaby polegać tak rozumiana „otwartość”; czy bardziej nie kojarzy się z czarną dziurą niż otwarciem drzwi przed przybyszem? Tę prawdziwą otwartość można by chyba najlepiej porównać właśnie z gościnnością. Zaproszenia innych, nawet niewierzących bądź wyznających inną religię, do naszego „domu” – naszych tradycji, zwyczajów, wierzeń, zespołu symboli i przekonań, na których opieramy nasze życie. Udawanie, że Boże Narodzenie nie istnieje, byłoby w tej metaforze podawaniem się za bezdomnego. Tyle ma to wspólnego z „otwartością” co pustka z pełnią.