Upał doskwierał wszystkim niemiłosiernie, a ja wlokłem się na Kuncewo godzinami, przeklinając w duchu, że nie pochowali go, jak wszystkich, na Nowodziewiczym, przynajmniej w centrum. Miałem małą flaszkę wódki, flaszeczkę właściwie, nie lubię, ale iść na grób Wieniczki Jerofiejewa bez butelki po prostu nie uchodzi, co z tego, że ciepła. Bardzo byłem z tego pomysłu dumny, bardzo podekscytowany, w końcu to mój ulubiony pisarz, a „Noc Walpurgii” mogłem wtedy recytować na wyrywki. Dziś jestem tym cokolwiek zażenowany, zdecydowanie wolę mniej ekspansywny, polski sposób wspominania zmarłych, ale jak się ma 20 lat, to człowiek inaczej okazuje uwielbienie. Zresztą, sądząc po tym, jak wyglądała okolica, nie ja jeden wpadłem na pomysł, by odwiedzić mistrza odpowiednio zaopatrzony.