Uprzedzam czytelnika, że wbrew pozorom ten felieton nie jest częścią kampanii wyborczej. Jest najwyżej komentarzem o kulturze (przez małe k) wzajemnego obrzucania się inwektywami, ale w gruncie rzeczy jest chwaleniem się znajomościami i wylewaniem żalów za krzywdę, która spotkała mnie 55 lat temu. Nie jestem obywatelką polską (to długa opowieść na inny raz), więc w wyborach nie uczestniczę i nawet niespecjalnie obserwuję, co się dzieje w przed-przedwyborczej kampanii, ale czy człowiek chce, czy nie chce, to jakieś rzeczy i słowa trafiają w jego (czy też – jak ktoś chce – jej) galaretkę wspomnień.