Robert Mazurek: Święta utracone i dziękczynienie z tofu

Hania nie jedzie do Małkini na święta, woli Egipt z partnerem. Kamil też nie pojedzie do domu, bo matka nie akceptuje jego chłopaka Ygora. Ani Hania, ani Kamil nie istnieją, ale artykuły o nich już się piszą, do poczytania pod choinką. Jedynym nietkniętym świętem pozostaje 1 listopada.

Publikacja: 04.11.2022 17:00

Robert Mazurek: Święta utracone i dziękczynienie z tofu

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Pan Kazimierz był szczerze zdumiony. Jak to, on, choinkę? A czemu miałby ją mieć, skoro jest komunistą? Kazimierz Mijal, swego czasu szef kancelarii Bieruta, był moim jedynym rozmówcą, który naprawdę nie obchodził Bożego Narodzenia, nie to co prawdziwi bądź wyimaginowani uciekinierzy z prowincji, których przygarnęła Warszawa i kosmate piersi redaktorów „Wyborczej”, bo to im wypłakują się co roku. I tak każdy szanujący się, a zwłaszcza nieszanujący się, portal internetowy musi z okazji świąt przygotować zestaw tekstów o opresyjnej rodzinie, przed którą co bardziej wrażliwe jednostki uciekają na kraj świata. Zwłaszcza w Boże Narodzenie.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Limuzyna księdza proboszcza

Organizacyjna rola prasy, mruknie ktoś pamiętający peerelowską nowomowę i coś w tym jest. Ilu ludzi bowiem, zamiast wręczać prezenty, woli ucieczkę przed rodziną? Sądząc z najważniejszych portali – większość, bo to o nich się głównie pisze. Przypomina mi to promowany na czołówce wielkiego portalu tekst o dziewczynie, która pozostała dziewicą do ślubu i tego żałuje. I już, koniec tekstu, nic więcej tam nie było. Co mnie obchodzą artykuły o pożyciu tudzież jego braku dziuni z korpo, spyta ktoś. I niesłusznie, one nie muszą cię obchodzić, one mają stwarzać klimat – taka przynajmniej jest organizacyjna rola prasy. W tym wypadku klimat, w którym katolickie przesądy to obciach i opresja.

Organizacyjna rola prasy, mruknie ktoś pamiętający peerelowską nowomowę i coś w tym jest. Ilu ludzi bowiem, zamiast wręczać prezenty, woli ucieczkę przed rodziną? Sądząc z najważniejszych portali – większość, bo to o nich się głównie pisze.

Tak oto nadchodzą czasy, w których powszechnie celebrowane będzie tylko święto 1 listopada. I będzie to, a właściwie już jest, Święto Zmarłych, a nie jakieś tam Wszystkich Świętych. Całkowicie wyjęte z chrześcijańskiego imaginarium, pozbawione religijnej symboliki święto znicza i chryzantemy. Takie święto odwoływać się będzie do naturalnych emocji człowieka, bo zawiera w sobie i autentyczną tęsknotę za bliskimi, których nie ma, i chęć przekazania dzieciom prawdy o tym, skąd pochodzą. Będzie też zaspokajać potrzeby wspólnotowe tych, którzy przed rodziną nie uciekają w tropiki, wszak to 1 listopada spotykamy się nad grobami z dawno niewidzianymi ciotkami i kuzynami, którzy potem czasem nawet na obiad zaproszą.

Spotkany przeze mnie kilka dni temu na Powązkach Marek Jurek opowiadał, jak to, będąc dzieckiem, nie lubił Wszystkich Świętych, bo to i cmentarz daleko, i za długo się tam siedziało. Nie wszystko pamiętam, ale ja nawet lubiłem wyprawy z ojcem i stryjem w poszukiwaniu grobów dalszej rodziny. Ileż to się przy tym nasłuchałem historii o tym, kto miał mocną głowę, a kto wręcz przeciwnie, którego z sąsiadów jak przezywano i dlaczego, ten był fajny, a tamtego nie znosili. Zaśmiewaliśmy się z tych opowieści z bratem.

Dziś sam pędzę z największymi kwiatami na grób pradziadka Gienka. To on, wedle rodzinnych przekazów, nie dowierzając czy jego warszawski naówczas wnuk – mój ojciec – będzie wiedział, jak się zachować, wziął sprawy we własne ręce i przyniósł na moje chrzciny butlę dobrze upędzonej wiśniówki. Co roku sobie obiecuję, że następnym razem i ja przyjdę nad grób stosownie zaopatrzony. W drugim końcu Polski wpadam na grób innego pradziadka, Jana, którego nie zdążyła poznać nawet moja mama, bo zmarł przed jej narodzinami. Co mnie tam ciągnie, nie wiem. Chyba nie tylko tradycja, ja to autentycznie lubię i sam zamęczam własną progeniturę opowieściami o prababci Antoninie. Wymiar religijny? Idę do kościoła, modlę się nad grobem, ale przecież te kwiaty, te znicze to żadne chrześcijaństwo, to obyczaj.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Klawy los krowy

Ale czy jest w tym coś złego? W końcu Amerykanie co roku świętują swoje dożynki – bo czymże innym jest Dzień Dziękczynienia – i przecież nie o żadne plony im chodzi, a o to, by się rodzinnie spotkać przy indyku. Dlatego tylko trochę śmieszą mnie wielkomiejskie zapędy, by i u nas świętować ten dzień. Tylko trochę, bo choć wolałbym, by świętowali gęsinę na św. Marcina, to jeśli wilanowska rodzina może wyłącznie na Thanksgiving, to niech im będzie. I niech się cieszą indykiem, póki nie jest z tofu.

Pan Kazimierz był szczerze zdumiony. Jak to, on, choinkę? A czemu miałby ją mieć, skoro jest komunistą? Kazimierz Mijal, swego czasu szef kancelarii Bieruta, był moim jedynym rozmówcą, który naprawdę nie obchodził Bożego Narodzenia, nie to co prawdziwi bądź wyimaginowani uciekinierzy z prowincji, których przygarnęła Warszawa i kosmate piersi redaktorów „Wyborczej”, bo to im wypłakują się co roku. I tak każdy szanujący się, a zwłaszcza nieszanujący się, portal internetowy musi z okazji świąt przygotować zestaw tekstów o opresyjnej rodzinie, przed którą co bardziej wrażliwe jednostki uciekają na kraj świata. Zwłaszcza w Boże Narodzenie.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Ku globalnej Korei
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Kataryna: Minister panuje, ale nie rządzi
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Niech żyje sigma!
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Tym bardziej żal…
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Syria. Przyjdzie po nocy dzień