W sensie symbolicznym nie sposób się z tym nie zgodzić – przemilczanie lub zohydzanie Żołnierzy Wyklętych w czasach III RP niewiele różniło się od propagandy czasów PRL. Nie nazywano ich już wprawdzie „bandami", ale ich bohaterstwo podważano i relatywizowano, powtarzając wciąż, że przecież „strzelali do Polaków".
Nie wspominano, rzecz jasna, że owi Polacy byli przedstawicielami sowieckiego okupanta, a wielu z nich można by wprost nazwać zdrajcami ojczyzny i opór przeciw nim był po prostu postawą patriotyczną. Jeśli prawdziwa jest teoria na temat tego, że historię piszą wygrani, to do 2016 roku wygranymi w Polsce wciąż byli komuniści.
Innym symbolicznym dowodem, że komunizm zaczyna się kończyć dopiero w tym roku, mogłyby być rewizje w domach generałów Czesława Kiszczaka i Wojciecha Jaruzelskiego. Trudno pojąć, dlaczego doszło do nich tak późno, czego bali się kolejni prezesi IPN – a przecież byli wśród nich także ludzie związani z prawicą! – że nie przetrząsnęli domów członków WRON jeszcze za ich życia. Ta bierność to najlepszy dowód, że komunizm wciąż trwał.
Niestety, docenienie Wyklętych przez państwo oraz rewizje w domach dawnych peerelowskich kacyków to tylko symbole. Także w wielu naprawdę ważnych dziedzinach Polska nie została zdekomunizowana. Liczono na to, że z czasem, wraz z wymianą pokoleń, pozostałości komunizmu po prostu zanikną. Nie wzięto jednak pod uwagę, że są środowiska, w których zawód przechodzi z ojca na syna i z syna na wnuczka, w których pozycja rodziców gwarantuje przyjęcie dzieci na branżowe studia, a środowiskowe więzy i interesy są silniejsze niż poczucie odpowiedzialności za państwo – bo rzadko się myśli o korzyści dla państwa, a częściej o zyskach własnych i korporacji.
Takie reprodukujące się z pokolenia na pokolenie grupy społeczne nie tylko nie zamierzały się oczyszczać, ale zaczynały uznawać się za elitę lepszą od reszty Polaków, nietykalną, nieuznającą ustaw przyjmowanych przez parlament i jedyną mającą wystarczające kompetencje, aby decydować o najważniejszych sprawach kraju.