To wszystko potwierdzone informacje. Przecież nie byłoby możliwe, by „Gazeta Wyborcza” opublikowała wywiad z byłym szefem wojskowych służb gen. Piotrem Pytlem, w którym powiedział, że obecny premier i szef jego kancelarii mogą być rosyjskimi agentami, a szef partii rządzącej wspiera Rosję, gdyby to nie była prawda. Tak samo „Wiadomości” TVP i „Gazeta Polska” nie przekonywałyby, że rząd Tuska realizował w Polsce interesy Putina, gdyby to nie była prawda, prawda? Przecież to poważne media, i jeśli piszą, że obecny premier jest tajnym agentem Kremla, a były był ich jawnym poplecznikiem, to przecież nie jest to na pewno polityczna walka prowadzona za wszelką cenę, ale szczera prawda.
Czytaj więcej
Po co słuchać o skutkach zmian klimatu? Po co się martwić konsekwencjami koronawirusa? Po co czytać o wojnie w Ukrainie?
A więc jesteśmy zgubieni. W przyszłym roku Polacy będą mogli wybierać jedynie między różnymi frakcjami ruskiej agentury. Właściwie to sytuacja przypominająca tę sprzed rozbiorów, gdy Polska udawała, że jest suwerennym państwem, ale kluczowe decyzje podejmował ambasador Rosji, a wymuszała ich realizację rosyjska armia.
Czy jednak rzeczywiście aż tak mało się od XVIII wieku zmieniło? Czy Amerykanie wysłaliby do Polski tysiące swoich żołnierzy, jeśliby mieli wiarygodne informacje, że zarówno rząd, jak i opozycja to ruska agentura? Czy poświęcaliby życie swoich chłopców, gdyby zarówno gen. Pytel, jak i „Gazeta Polska” oraz „Wiadomości” miały rację? Czy rzeczywiście rząd, który wysyła Ukraińcom dziesiątki czołgów i broń wartą 2 miliardy dolarów, by mogli bić Ruskich, jest kierowany przez Moskwę? A może to już tak piętrowa kombinacja wywiadowcza, że mamy się w niej wszyscy pogubić? Bo jeśli wszyscy mogą być oskarżeni o to, że są rosyjskimi agentami, to taki zarzut w pewnym momencie przestaje cokolwiek znaczyć. A chyba nie byłoby lepszej wiadomości dla prawdziwych rosyjskich agentów.