Arabska wiosna zmiotła mniej i bardziej okrutnych arabskich satrapów. Miały ich zastąpić sprawdzone na naszym kontynencie mechanizmy: wielopartyjna demokracja i konstytucyjny parlamentaryzm. Okazało się jednak, że w Afryce Północnej nikt – może oprócz wąskich wykształconych w Europie elit – takiej zmiany nie chciał. Oczywiście usunięcie dyktatorów przyjęto z radością, ale zaraz pojawili się chętni raczej na zajęcie ich miejsc niż dzielenie się władzą z innymi. Do budowania Państwa Islamskiego niż pluralizmu politycznego.
Europa, a właściwie rządząca nią dotąd klasa polityczna, wspierając arabskie rewolucje, wykazała się szczytową naiwnością. O ile mądrzejsi byli kiedyś Amerykanie, którzy wspierali dyktatorów w swoim regionie „bliskiej zagranicy", czyli w Ameryce Łacińskiej. A przy okazji mogli w delikatny sposób inspirować zmiany społeczne i gospodarcze w tych państwach – Chicago Boys, grupa wykształconych w USA chilijskich ekonomistów za czasów Augusta Pinocheta zbudowała podwaliny zdrowej wolnorynkowej gospodarki, do dziś jednej z najsilniejszych w regionie.
Żeby nie było wątpliwości: doskonale zdaję sobie sprawę, że taka właśnie – cyniczna i egoistyczna – polityka Zachodu opóźniła wyzwolenie Polski spod sowieckiego buta. Przywódcy państw zachodnich po drugiej wojnie światowej głośno wprawdzie mówili o konieczności przestrzegania praw człowieka za „żelazną kurtyną", ale z każdą dekadą coraz ciszej domagali się wolnych wyborów w strefie sowieckiej. Nie było przypadkiem wsparcie finansowe i technologiczne dla PRL w latach 70. – dzięki temu na dobrych parę lat porządek zapanował w Warszawie i świat mógł się nie kłopotać, że nad Wisłą powtórzą się niedawne wydarzenia znad Wełtawy. Wiadomo, że także i u schyłku Polski Ludowej rezydujący w Warszawie ambasadorowie państw zachodnich zachęcali liderów „Solidarności", aby nie żądali za dużo i namawiali ich do zaakceptowania wyborów wolnych tylko w jednej trzeciej, mających gwarantować utrzymanie władzy przez komunistów. Dla Europy Zachodniej to komuniści z dyktatorem Jaruzelskim na czele byli gwarantami spokoju w Polsce, a nie „nieprzewidywalna" „Solidarność". Pisze o tym zresztą w tym numerze „Plusa Minusa" Paweł Kowal.
Ktoś może uznać, że jestem niekonsekwentny. Krytycznie podchodzę do tego, że Zachód umacniał władców PRL, a równocześnie chciałbym, aby dziś wspierano dyktatorów w krajach arabskich.
Wyjaśnienie jest proste. Polacy zasługiwali na zaufanie, bo nasz kraj od 1000 lat należy do świata Zachodu. Zupełnie inną miarę należy przykładać do państw islamskich. Bo – wbrew mrzonkom naiwnych lewicowców – cywilizacje i kultury różnią się od siebie.