Bogusław Chrabota: Nie chodzi o wojnę, ale o pieniądze

Rzadko kiedy wojny wybuchają bez sensu. I rzadko bywają wyłącznie efektem skrzywionej psychiki jakiejś, nawet najwybitniejszej, jednostki. Wola wojny musi tkwić w zbiorowości. Naród, społeczeństwo (lub jego ważna część) musi jej chcieć, być do niej przekonane. A takie przekonanie wyrabia się, tłumacząc zbiorowości, że wojna jest w jej interesie, że trzeba się przed czymś bronić albo o coś zabiegać. Właśnie dlatego ludzie Putina tak intensywnie tłumaczą Rosjanom, że NATO na Ukrainie, u ich granic – to realne zagrożenie.

Aktualizacja: 18.02.2022 11:08 Publikacja: 18.02.2022 10:00

Bogusław Chrabota: Nie chodzi o wojnę, ale o pieniądze

Foto: AFP

Fakt, że to perspektywa odległa albo niemożliwa, a sama Ukraina jest krajem w opresji, nieskłonnym do żadnej agresji – w ogóle się tu nie liczy. Kreml świadomie i celowo budzi w ludziach emocje. Jakby straszył psem, który może ugryźć, choć jeszcze się nie urodził i nie wiadomo nawet, czy urodzi. „Ale jest już buda" – wskazuje Kreml. „Dla bezpieczeństwa trzeba ją po prostu rozmontować". Taka jest kremlowska logika wtłaczana Rosjanom do głów od rana do nocy.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Czy jest wciąż szansa dla Ukrainy

Dlatego nadzwyczaj ważne w tych dniach jest pytanie, czy w to uwierzyli. Przy tak zmasowanej propagandzie, jakiej doświadczają, może tak być. Choć nie ma na to żadnych dowodów. Jeśli zaś nie, wojny żadnej nie będzie, a Putin – by uchronić autorytet – będzie się musiał wykazać jakimś sukcesem. Jakim? Może to być choćby i uznanie niepodległości samozwańczych republik Donieckiej i Ługańskiej albo jakaś niewielka i obiektywnie nieważna zawierucha.

Wojna nie wydarzy się raczej i z drugiego powodu – dla mnie ważniejszego. Ani Putin, ani Rosja nie mają żadnego interesu, by wywoływać wojnę u swoich granic. Jedno to oczywiście spodziewane sankcje, które uderzyłyby w Rosję z siłą armaty. Niektórzy z akolitów Kremla sobie z nich podkpiwają lub głośno mówią, że się ich nie boją. Szczytem chamstwa wykazał się tej sprawie rosyjski ambasador w Szwecji Wiktor Tatarincew, mówiąc dziennikarzom „Aftonbladet": „w d...ie mamy sankcje". Oczywiście, są i tacy. Niemniej zarówno dla Rosji, jak i dla jej elit, sankcje byłyby bardzo dotkliwe. Nie znamy ich potencjalnej skali, ale możemy sobie wyobrazić odcięcie od podróży zagranicznych, systemu bankowego, blokadę kont czy zajęcie nieruchomości. Bez wątpienia pojawiłyby się również embarga czy wstrzymanie wsparcia technologicznego dla działających w Rosji firm. Tego typu sankcje wywołałyby bardzo szybko sprzeciw wobec Kremla i uderzyły w osobisty autorytet Putina. Może nawet ostatecznie. Innymi słowy, mógłby tego sprzeciwu w sensie politycznym nie przeżyć.

Ani Putin, ani Rosja nie mają żadnego interesu, by wywoływać wojnę u swoich granic. 

Napisałem wcześniej „sankcje to jedno". A co drugie? Oczywiście ograniczenie czy wręcz przerwanie eksportu surowców. To z nich, a nie z innowacji, czy dzięki wytworom IQ, żyje Rosja. To one napędzają nie tylko rozwój kompleksu militarnego Rosji, ale – co ważniejsze – zapełniają kieszenie rosyjskich polityków i oligarchów. Wojna oznaczałaby bez wątpienia turbulencje w dostawach, przynajmniej do krajów szeroko rozumianego Zachodu. Czy nowy kontrakt surowcowy z Chinami da szanse przekierowania całego zasobu do Pekinu? Na pewno nie. Gospodarka Kraju Środka kieruje się wyjątkowo racjonalnie wewnętrznymi potrzebami. Pekin nie jest dobroczyńcą. Nie wyciąga ręki z przyjacielską pomocą. Bierze, co chce, i to na własnych zasadach.

Innymi słowy – wojna na Ukrainie – a za nią konsekwentny sprzeciw Zachodu wobec agresora uderzyłyby w Rosję po raz drugi. I Putin to świetnie wie. Jako klasyczny „siłowik" wie, że rewolwer musi leżeć na biurku. Niemniej wcale nie musi być użyty. Oto więc diagnoza: konwencjonalnej wojny z Ukrainą chyba jednak nie będzie. Putin, co chciał, już osiągnął. Zdemolował moralnie Ukrainę, podzielił Zachód i wspiął się na szczyty geopolityki. Dziś to do niego, nie do towarzysza Xi, dzwonią światowi politycy. Do niego wpraszają się z wizytami. Znów jest wielki.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Dzień z królem

I zyskał coś jeszcze; kreując światowe zagrożenie konfliktem zbrojnym, podbił ceny surowców. To grube miliardy dolarów, które na psychozie wojennej zarobiła Rosja. Warto więc straszyć, mówią na Kremlu, bijąc brawo, przywódcy. Straszyć tak, ale walczyć? To już zupełnie inna sprawa.

Fakt, że to perspektywa odległa albo niemożliwa, a sama Ukraina jest krajem w opresji, nieskłonnym do żadnej agresji – w ogóle się tu nie liczy. Kreml świadomie i celowo budzi w ludziach emocje. Jakby straszył psem, który może ugryźć, choć jeszcze się nie urodził i nie wiadomo nawet, czy urodzi. „Ale jest już buda" – wskazuje Kreml. „Dla bezpieczeństwa trzeba ją po prostu rozmontować". Taka jest kremlowska logika wtłaczana Rosjanom do głów od rana do nocy.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił