W niespokojnym, rozedrganym tłumie ludzi zatrzymanych nagle w podróży „Święty" wyróżniał się w zasadzie wszystkim. Choć nie robił nic, co zwracałoby na niego uwagę, nie sposób było go nie zauważyć. Niewzruszony, jakby nieobecny, pogodny i jasny, sprawiał wrażenie jedynego spokojnego punktu pośrodku rozgorączkowanego bazaru, jakim w gruncie rzeczy był Pahargandż. Wydawało się, że nie pasuje do tego miejsca, a jednocześnie w oczywisty sposób do niego przynależy, a nawet jest jego nieodłączną częścią. Rankiem widywałem go przy wystawionym na ulicę stole w knajpce Madan przy głównej bazarowej alei. Był wysoki i w przeciwieństwie do podobnych włóczęgów, dziwaków i pielgrzymów mocno zbudowany, wyglądał wręcz na siłacza. Brodaty, z siwymi długimi włosami związanymi z tyłu głowy, w białej koszuli, szerokich spodniach z jasnej bawełny i sandałach na bosych stopach, promieniował onieśmielającym dostojeństwem. Może dlatego zwykle siedział sam.