Jeden był cesarzem w okresie największej potęgi Rzymu, drugi stał na czele siedmiu rządów w targanych politycznymi kryzysami Włoszech. Ale to nie czas, dzielące ich kilkanaście wieków, jest miarą rozciągającej się między nimi przepaści. Ta rola przypada znów cnocie. Bo choć i Aureliusz, i Andreotti zbudowali swoje polityczne życiorysy na fundamencie cnoty, to sposób, w jaki rozumieli to słowo, sprawił, że powstały z tego dwie kompletnie różne budowle. Pierwsza z nich to twierdza wewnętrzna cesarza Marka.
Wiedział, w jakim świecie żyje, kim są jego poddani. Spodziewał się, że los, który wyniósł go najwyżej jak się da, może się w każdej chwili odwrócić. W żadnej mierze nie chciał zależeć od jego wyroków. Dlatego cesarzem był tylko z zawodu, a prawdziwe bitwy i wojny prowadził na polach swojej duszy. Pisał: „Uważaj, abyś się nie scezarzył, abyś się nie zaraził". Chorobą, której się wystrzegał, był świat, rządzące nim reguły. Wiedział, że jedyną przestrzenią prawdziwej sprawczości jest jego własne wnętrze, że tylko tam może być prawdziwym suwerenem. On, najpotężniejszy człowiek świata, jak nikt inny zdawał sobie sprawę z kruchości tej potęgi.
Cnota Marka Aureliusza nie jest fotogeniczna. Ridley Scott przedstawił go w swoim „Gladiatorze" jako sympatycznego, pełnego dobrych intencji, ale w gruncie rzeczy naiwnego staruszka, nieszkodliwego marzyciela. Paolo Sorrentino, który w filmie „Boski" opowiedział o karierze włoskiego polityka, nadał swojemu obrazowi podtytuł „spektakularne życie Giulia Andreottiego". Bo Andreotti również nie zamierzał się godzić z losem. Tyle że postanowił pokonać go nie obojętnością, lecz siłą.
Cnota nie kojarzyła mu się bowiem z ćwiczeniami duchowymi, wewnętrznym rozwojem, ale z porządkiem. Porządkiem dnia, który rozpoczynała zawsze msza święta, i społecznym ładem. Był samotnym bohaterem stającym do walki z zepsuciem całego świata. Jego walka miała rozmach superprodukcji. Oriana Falacci wspominała, że spośród wszystkich polityków, z którymi przeprowadzała wywiady, tylko podczas rozmowy z Andreottim nie odważyła się zapalić papierosa. „Nie znosi dymu. Żadnego rodzaju dymu, tym bardziej dymu z ognia, w którym płonie stary świat, aby zrobić miejsce dla nowego. Walczy z nim za pomocą świeczki. Z dymem i z tym, co nowe, jak gdyby to był szatan" – pisała.
Bardziej od wszystkich przykazań dekalogu był wierny jednej, najważniejszej zasadzie: trwać. Zasiadał w parlamencie aż do śmierci w 2013 roku, w sumie przez 68 lat. Kolekcjonował stanowiska z tak wielkim uporem i pasją, jakby od jego przetrwania na politycznym szczycie miało zależeć zachowanie całego dotychczasowego porządku. Do Jana XXIII powiedział kiedyś: „Wasza Świątobliwość raczy wybaczyć, ale nie ma pojęcia o działaniu Watykanu". I bynajmniej nie dał się wówczas ponieść pysze. On naprawdę wiedział o funkcjonowaniu Kościoła więcej od niejednego papieża. Jego umiejętność przetrwania, niezależnie od wewnętrznych kryzysów i zmieniających się epok, wzbudzała najwyższy podziw.