Zwrócono mi uwagę na artykuł Igora Janke „Wassermann jak czołg” („Plus Minus”, 30 – 31 stycznia br). Miałem nadzieję w kolejnym numerze znaleźć sprostowanie dziennikarza lub też osoby, której wypowiedź przytoczył. Wobec oczywistego błędu czuję się zmuszony do zabrania głosu.
Ze słów wprowadzających autora tekstu i wypowiedzi Macieja Gawlikowskiego czytelnik mógłby odnieść wrażenie, że oskarżonym w procesie politycznym dotyczącym rzekomej napaści na kierowników Studium Wojskowego UJ podczas akcji bojkotu w 1988 r. był właśnie M. Gawlikowski.
Stwierdzenie takie mija się z prawdą. Pierwszy zarzut w tej sprawie – o „użycie przemocy” wobec płk. Brochwicz-Raduchowskiego – został postawiony wspólnie Przemysławowi Markiewiczowi i mnie, drugi, poważniejszy – o „czynną napaść” – obciążał tylko moją osobę i dotyczył płk. Migdała, któremu miałem podczas szamotaniny urwać guzik od munduru. Stąd „sprawa o guzik pułkownika”. Spotkałem prokuratora Zbigniewa Wassermanna wieczorem 24 października 1988 w budynku prokuratury przy ul. Mosiężniczej. Drugi raz zetknęliśmy się z nim po odsiedzeniu 48 godzin w areszcie, kiedy ważyły się losy zastosowania wobec nas aresztu tymczasowego do rozpoczęcia rozprawy (proces ruszył w styczniu 1989 r.). Warto dodać, że zachowały się i są dostępne w archiwum krakowskiego oddziału IPN dokumenty dotyczące zatrzymania oraz procesu. Tyle w kwestii prawdy historycznej.
Natomiast moje osobiste wspomnienie kontaktu z Wassermannem rodzi odmienne refleksje dotyczące jego postawy i walorów moralnych niż te, którymi postanowili podzielić się Bartłomiej Sienkiewicz oraz – nie wiedzieć czemu – Maciej Gawlikowski. Było to spotkanie skutego w kajdanki, dosłownie porwanego przez milicję z ulicy (funkcjonariusze się skarżyli, że wskazała mnie im Wojskowa Służba Wewnętrzna), 20-letniego uczestnika Ruchu Wolność i Pokój oraz studenta UJ z siedzącym za biurkiem doświadczonym prokuratorem, dyspozycyjnym przedstawicielem aparatu represji komunistycznego reżimu.
Tak było i żadne zaklęcia tego faktu nie zmienią. Wydaje mi się, że prokurator Wassermann powinien mnie przeprosić i ewentualnie od tego rozpocząć tłumaczenie roli, jaką odegrał w – jak kiedyś odnotowano – ostatnim procesie politycznym PRL.