Nie utrzymujemy kontaktów, przyznam nawet, że mylą mi się Wasze nazwiska i funkcje, więc pozwólcie, że zamiast mozolnie szukać Was w labiryncie korytarzy i gabinetów gmachu przy Woronicza (gdzie zresztą moja przepustka już nie działa), zwrócę się do Was ta drogą. Wybaczcie, Wielce Szanowni Panowie, zajmę Wam tylko chwilę. I nie śmiałbym tego robić, gdybym nie uważał, że – z jakichkolwiek powodów to czynię, to zupełnie inna sprawa – podpowiadam Wam coś, co leży w Waszym najlepiej pojętym interesie.
Wielce Szanowni Panowie, chodzi o problem, jaki macie z tzw. żołnierzami wyklętymi. Przez wiele lat mówiło się po prostu, jak Partia przykazała, o reakcyjnych bandach, w najlepszym wypadku o leśnych bandach. Ale teraz ci bandyci, którzy strzelali zza węgła do władzy ludowej, to „żołnierze wyklęci", i nawet mają swoje urzędowe święto. Tak się porobiło.
Co gorsza, porobiło się tak, że przez pewien czas nawet TVP, mimo swych wspaniałych zasług dla władzy ludowej i wciąż zdrowego kośćca kadrowego uformowanego w tamtych czasach, znalazła się na parę miesięcy pod zarządem faszysty. A faszysta, jak to faszysta, sumienie ma czarne i zdradliwe – nie tylko omal nie huknął sprawdzonych towarzyszy na grube miliardy, powierzając cyfryzację jakiejś zachodniej, zupełnie niespokrewnionej firmie z przetargu (na szczęście dzięki szerokiemu sojuszowi antyfaszystów udało się to odkręcić i cyfryzacji nie będzie, póki nie zarobi na niej kto trzeba) – ale też skierował do produkcji film o jednym z reakcyjnych bandytów, niejakim Dziemieszkiewiczu, znanym jako „Rój". „Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać", reżyseria Jerzy Zalewski, scenariusz Jerzy Zalewski, Wacław Holewiński. Tak jest, o tym właśnie filmie myślę. No bo film został zrealizowany, zgodnie z umową, a przy okazji i serial. I ja właśnie, Wielce Szanowni Panowie, o tym wielkim problemie, jaki teraz macie, co z „tym" zrobić.
Może nie powinienem się wtrącać, ale znalazłem się (at, takie nasze oszołomskie układy) na zamkniętym pokazie tego, jak to jeden z Was z kpiarskim uśmiechem powtarzał, „wybitnego dzieła" i widziałem Waszą traumę. Słyszałem te inteligentne, cięte komentarze rzucane scenicznym szeptem niemal przez całą projekcję, niby to do siebie lub sąsiada, ale tak, żeby wszyscy słyszeli.
Zupełnie tak samo zachowywała się moja klasa, kiedy zaprowadzono nas na film o Leninie, tylko że my wtedy mieliśmy po 12 lat i nie piastowaliśmy stanowisk – no, ale mniejsza o szczegóły. Chciałem tylko wyjaśnić, że doskonale rozumiem Waszą irytację. Do czego doszło, że oszołomy kręcą za publiczne, czyli Wasze, pieniądze film, w którym bandyci przedstawiani są jako patrioci, prawi Polacy i bohaterowie, a prawdziwi bohaterowie z milicji, UB i KBW, Wasi wychowawcy, a niekiedy wszak wprost dziadkowie i ojcowie, jako zdrajcy, renegaci i szumowiny!
Ale, pozwolę sobie zauważyć – reakcja, jaką Wam te zrozumiałe uczucia podsunęły, nie była sprytna. Że film źle zrobiony, że bez wartości artystycznych i – przede wszystkim – za długi? Że zdecydowanie za długi, musi być skrócony? No, ja rozumiem, oczywiście, że za długi, o ponad dwie godziny za długi. Ale skoro już jest...