Młode pokolenie Facebooka, twittera i esemesów pojawiło się na na ulicach Tel Awiwu, Hajfy, Jerozolimy, Ber-Szewy oraz innych miast i miasteczek. Od południa do północy Izraela – setki tysięcy demonstrantów. Pojawiły się hasła takie jak „sprawiedliwość społeczna", „edukacja od przedszkola", „zdrowie dla narodu", „dach dla każdego" itd. To nowy, donośny vox populi.
6 sierpnia 2011 roku był dniem największych demonstracji w historii państwa Izrael. Wzięło w nich udział 350 tys. ludzi ze wszystkich grup społecznych. Charakterystyczne było to, że organizatorzy protestów starali się o wywołanie wrażenia apartyjności protestów. To objaw braku zaufania do istniejącego układu partyjnego, do Knesetu.
Nie podnoszono też podczas demonstracji sprawy konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Niezadowolenie, które spowodowało, że ludzie wyszli na ulice, spowodowane było trudnościami codziennego życia. W państwie, które pochłonięte jest sprawami bezpieczeństwa i wydaje na obronę ok. 30 proc. budżetu, w państwie, które oddaliło się od socjaldemokratycznych ideałów aż tak znacznie, że nawet pracowitym obywatelom nie starcza do końca miesiąca i nawet są tacy, którzy nie mają z czym zacząć nowego miesiąca, przyszedł czas masowego protestu.
Ta kryzysowa sytuacja może spowodować, że najbliższe wybory, być może przyspieszone, zmienią mapę polityczną Izraela. A to może oznaczać powrót do idei bezpieczeństwa socjalnego, kontrolę cen mieszkań, więcej pieniędzy w budżecie na edukację, regulowanie „wolnego rynku", mniej centralizmu gospodarczego, efektywną walka z monopolami, a także mniej entuzjazmu dla prywatyzacji. Jednak na Bliskim Wschodzie, tak jak to tutaj zawsze bywa, huk armat i rakiet może osłabić, a nawet zlikwidować tę falę protestów. Bo gdy armia wzywa, wszyscy jesteśmy solidarni i zmobilizowani.
Czy ten czas niepokojów spowoduje dramatyczną zmianę mapy politycznej Izraela? Nikt nie jest prorokiem, szczególnie we własnym kraju. Wielu naukowców skompromitowało się zresztą swoimi przewidywaniami. Pozwolę sobie więc tylko na drobne uwagi. Wydaje mi się, że solidarność etniczna i religijna jest silniejsza od okresowych pseudoklasowych manifestacji i niepokojów. W bliskiej przyszłości Żydzi z byłego Związku Radzieckiego nie poprą żadnej lewicowej partii. W dalszym ciągu będą gromadzili się na własnym politycznym boisku. Żydzi religijni, jak zawsze, będą związani ze swoimi ugrupowaniami. Arabowie Izraela nie staną się syjonistami, a pragmatyczni druzowie w dalszym ciągu będą szukać sobie spokojnego schronienia, około ruchów syjonistycznych. Tam i tu, tu i tam, na marginesie prawicy i lewicy, jak najbliżej do rządu...
Sondaże z końca lipca i początku sierpnia pokazują, że mimo gorączki protestów prawicowo-etniczno-religijna koalicja premiera Beniamina Netanjahu ma szansę rządzić dalej.