Robert Mazurek: Wyznania wyliniałego leminga

Oglądam i boję się oczy zamknąć. Boję się, że jak je otworzę, to okaże się, że to nie sen. A to nie może dziać się naprawdę. Nie teraz, nie w Polsce, nie po tym wszystkim. Nie mam może o was zbyt wygórowanego zdania, ale nawet wy nie odważylibyście się urządzać takiego cyrku. Radosne, mówicie, święto?

Aktualizacja: 09.06.2019 17:51 Publikacja: 09.06.2019 00:01

Robert Mazurek: Wyznania wyliniałego leminga

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Zaiste, władza zamknęła się w Senacie, tam, gdzie mogła sama, bez narażania się na kontakt z Suwerenem, który zapewne znów butów nie wyczyścił, świętować demokrację, wolność i rządy ludu. Było tak, jak władza – każda, ale ta chyba szczególnie – lubi, czyli nudno, nadęto, sztucznie. Tak na marginesie, zaprzyjaźnionego jezuitę uczono, że na misjach ludowych trzeba mówić długo, głupio i serdecznie. Jeśli tak, to co najmniej kilkudziesięciu polskich parlamentarzystów ma fach w ręku, nie lekceważyłbym tego. W każdym razie władza świętowała sama, obyło się bez ludu. Nie wiem, czy był szampan i tartinki z kawiorem, pewnie nie, ale wszystko to Suweren spożywa ustami swych przedstawicieli.

Tyle władza i jej obchody zamknięte. Opozycję mamy z kolei festyniarską, pucz kanapkowy z Festiwalem Pieśni i Poezji Żenującej potrafi urządzić, manifestację z leżącymi obywatelami walącymi butami w barierki, w ogóle taka bardziej eventowa jest. Nie dziwota, że i święto z przytupem zaplanowała. Zwieziono zastępy wiernych dziennikarzy – panelistów, zasłużonych w walce z neoreżimem aktorów, czołówkę aktywu. Byłoby bosko i swojsko, gdyby jeszcze nic nie mówili. Niestety, otwierali usta.

Scenariusz tego wydarzenia powstał, jestem niemal pewien, w gabinecie Danuty Holeckiej. Wszystko zrobiono bowiem tak, by obrazek pokazywany w „Wiadomościach" zgadzał się z wygłaszaną tezą, że 4 czerwca świętowaliśmy rocznicę zdrady elit. Jest to, owszem, interpretacja nieco karkołomna, bo są tacy, którzy to pamiętają, ale jeśli mamy zdolnych aktorów – a ci byli pierwszorzędni – i zdolnych reżyserów, to wszystko ładnie zagra.

Naturalnie widok Aleksandra Kwaśniewskiego podpisującego deklarację wolności i solidarności jest jak cukier, też krzepi. I bawi, ale to rozumie się samo przez się, bo zdetronizowany dopiero przez Ryszarda Petru Król Polskich Memów ma zdolności komiczne, przy których Adolf Dymsza był melancholijnym samobójcą. Zabawniejszy był jednak widok Kwaśniewskiego krzyczącego na komendę Frasyniuka „We, free people!". Każdy żyje, jak chce, można więc być flagowym przykładem oportunizmu, ale nie wychodzi się wtedy przed szereg i nie wyśmiewa Zofii Romaszewskiej, bo to słuchać hadko. Ale rechot po słowach bohaterskiego Kwaśniewskiego musiał być z offu, prawda? W końcu nikt by się z tego nie śmiał.

A tak serio, nie wiecie, drodzy organizatorzy, co wy robicie? W świat idzie widoczek Kwaśniewskiego z Frasyniukiem wykpiwających w najlepszej komitywie założycielkę KOR. W świat idzie obrazek siedzących razem elit III RP z dokooptowanym do nich, świetnie się bawiącym, Adamem Bodnarem. Tego chcieliście? Tak postrzegacie to święto? Tyle macie ludziom do powiedzenia? A nie, przepraszam, do ludu przemawiała akurat Krystyna Janda, niegdyś znana aktorka, dziś hejterka pospólstwa, którym ze wszech miar gardzi. Tak więc w świat poszedł prosty przekaz i tylko dziw bierze, że świętowano w Gdańsku, nie w Magdalence, skoro główny spór dotyczył tego, kto i z kim pił.

Ale ja, wybaczcie wspominki, pamiętam to inaczej. Jako 18-latek z małego miasteczka byłem zaangażowany po uszy – rozwieszałem plakaty, kolportowałem „Gazetę Wyborczą" i ulotki, organizowałem wiece z kandydatami, chodziłem na spotkania komitetu obywatelskiego. I strasznie, naprawdę strasznie się cieszyłem, kiedy okazało się, że daliśmy komunistom łupnia, że spuściliśmy im łomot. I widziałem miny tych, którym ten łomot spuściliśmy. To były piękne chwile triumfu.

Potem nauczyłem się, jak wierny leming, powtarzać za prof. Geremkiem, że pacta sunt servanda, wspierałem naszego premiera w rywalizacji z Wałęsą i tylko później obraz świata się mnie skomplikował, ale to już zupełnie inna historia i zupełnie pospolity życiorys.

Tylko czemu teraz Fabryka Lukru TVN SA chce mnie 4 czerwca struć, a chałupnicze warsztaty hejtu Wiadomości sp. z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością próbują wszystko utopić w szambie? I tylko kolega aktor reaguje właściwie, pytając SMS-owo: „Pijemy?". Niestety, okazało się, że pomylił numery. Świnia.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zaiste, władza zamknęła się w Senacie, tam, gdzie mogła sama, bez narażania się na kontakt z Suwerenem, który zapewne znów butów nie wyczyścił, świętować demokrację, wolność i rządy ludu. Było tak, jak władza – każda, ale ta chyba szczególnie – lubi, czyli nudno, nadęto, sztucznie. Tak na marginesie, zaprzyjaźnionego jezuitę uczono, że na misjach ludowych trzeba mówić długo, głupio i serdecznie. Jeśli tak, to co najmniej kilkudziesięciu polskich parlamentarzystów ma fach w ręku, nie lekceważyłbym tego. W każdym razie władza świętowała sama, obyło się bez ludu. Nie wiem, czy był szampan i tartinki z kawiorem, pewnie nie, ale wszystko to Suweren spożywa ustami swych przedstawicieli.

Pozostało 81% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Vincent V. Severski: Notatki na marginesie Eco
Plus Minus
Dlaczego reprezentacja Portugalii jest zakładnikiem Cristiano Ronaldo
Plus Minus
„Oszustwo”: Tak, żeby wszystkim się podobało
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Fotel dla pani Eli
Plus Minus
„Projekt A.R.T. Na ratunek arcydziełom”: Sztuka pomagania
Plus Minus
Jan Maciejewski: Strategiczne przepływy