Zaiste, władza zamknęła się w Senacie, tam, gdzie mogła sama, bez narażania się na kontakt z Suwerenem, który zapewne znów butów nie wyczyścił, świętować demokrację, wolność i rządy ludu. Było tak, jak władza – każda, ale ta chyba szczególnie – lubi, czyli nudno, nadęto, sztucznie. Tak na marginesie, zaprzyjaźnionego jezuitę uczono, że na misjach ludowych trzeba mówić długo, głupio i serdecznie. Jeśli tak, to co najmniej kilkudziesięciu polskich parlamentarzystów ma fach w ręku, nie lekceważyłbym tego. W każdym razie władza świętowała sama, obyło się bez ludu. Nie wiem, czy był szampan i tartinki z kawiorem, pewnie nie, ale wszystko to Suweren spożywa ustami swych przedstawicieli.
Tyle władza i jej obchody zamknięte. Opozycję mamy z kolei festyniarską, pucz kanapkowy z Festiwalem Pieśni i Poezji Żenującej potrafi urządzić, manifestację z leżącymi obywatelami walącymi butami w barierki, w ogóle taka bardziej eventowa jest. Nie dziwota, że i święto z przytupem zaplanowała. Zwieziono zastępy wiernych dziennikarzy – panelistów, zasłużonych w walce z neoreżimem aktorów, czołówkę aktywu. Byłoby bosko i swojsko, gdyby jeszcze nic nie mówili. Niestety, otwierali usta.
Scenariusz tego wydarzenia powstał, jestem niemal pewien, w gabinecie Danuty Holeckiej. Wszystko zrobiono bowiem tak, by obrazek pokazywany w „Wiadomościach" zgadzał się z wygłaszaną tezą, że 4 czerwca świętowaliśmy rocznicę zdrady elit. Jest to, owszem, interpretacja nieco karkołomna, bo są tacy, którzy to pamiętają, ale jeśli mamy zdolnych aktorów – a ci byli pierwszorzędni – i zdolnych reżyserów, to wszystko ładnie zagra.
Naturalnie widok Aleksandra Kwaśniewskiego podpisującego deklarację wolności i solidarności jest jak cukier, też krzepi. I bawi, ale to rozumie się samo przez się, bo zdetronizowany dopiero przez Ryszarda Petru Król Polskich Memów ma zdolności komiczne, przy których Adolf Dymsza był melancholijnym samobójcą. Zabawniejszy był jednak widok Kwaśniewskiego krzyczącego na komendę Frasyniuka „We, free people!". Każdy żyje, jak chce, można więc być flagowym przykładem oportunizmu, ale nie wychodzi się wtedy przed szereg i nie wyśmiewa Zofii Romaszewskiej, bo to słuchać hadko. Ale rechot po słowach bohaterskiego Kwaśniewskiego musiał być z offu, prawda? W końcu nikt by się z tego nie śmiał.
A tak serio, nie wiecie, drodzy organizatorzy, co wy robicie? W świat idzie widoczek Kwaśniewskiego z Frasyniukiem wykpiwających w najlepszej komitywie założycielkę KOR. W świat idzie obrazek siedzących razem elit III RP z dokooptowanym do nich, świetnie się bawiącym, Adamem Bodnarem. Tego chcieliście? Tak postrzegacie to święto? Tyle macie ludziom do powiedzenia? A nie, przepraszam, do ludu przemawiała akurat Krystyna Janda, niegdyś znana aktorka, dziś hejterka pospólstwa, którym ze wszech miar gardzi. Tak więc w świat poszedł prosty przekaz i tylko dziw bierze, że świętowano w Gdańsku, nie w Magdalence, skoro główny spór dotyczył tego, kto i z kim pił.