W Polsce traktuje się Gruzję jako jeden z tych dumnych krajów, które narodziły się po rozpadzie Związku Radzieckiego i pracują na swój rachunek. Blisko nam do Gruzinów, tym bardziej że ich relacje z Rosją są równie skomplikowane jak nasze, o żarze uczuć trudno mówić. Poparcie Gruzji w jej walce z Rosją przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego przysporzyło Polsce w Tbilisi dużo sympatii. Przekonali się o tym polscy dziennikarze, którzy jesienią ubiegłego roku pojechali do Tbilisi na pierwszy mecz. Gościnność Gruzinów jest powszechnie znana, co wymaga od przybyszów zdrowia i znajomości taktyki wznoszenia toastów.
Gruzja długo cierpiała za to, że była częścią imperium i kiedy Polska spotykała się ze Związkiem Radzieckim na jakiejkolwiek arenie sportowej, nie wdawano się w szczegóły, kto jest Rosjaninem, a kto nie. Wszyscy mieli na koszulkach napis ZSRR i nie mogli liczyć na życzliwość ze strony polskich kibiców.
Po wojnie Gruzja miała u nas nie najlepszą opinię, bo z tego kraju pochodzili Józef Stalin i Ławrentij Beria. Tylko na trybunach stadionów mogliśmy dać wyraz swojemu prawdziwemu stosunkowi do nich (co jednak wiązało się z ryzykiem). W roku 1951 władze popełniły zresztą taktyczny błąd. Do Polski przyjechała drużyna Dynama Tbilisi, żeby rozegrać cztery pokazowe „mecze przyjaźni".