On mnie, k..., w mordę dał! Ja chcę wystąpić w imieniu frakcji! – wrzeszczał lider Partii Radykalnej Ołeh Laszko, podskakując pod miejscem, na którym siedział ówczesny przewodniczący parlamentu (a obecnie premier) Wołodymyr Hrojsman. Skonsternowany przewodniczący próbował uspokoić wykrzykującego szefa radykałów, ale kiepsko mu to szło, bo bójka trwała w najlepsze w głębi sali. Tyle że już nie Laszko tłukł się z byłym dowódcą batalionu ochotników „Ajdar", ale obecnie deputowanym Serhijem Melnyczukiem. Za Laszką, który zresztą sam sprowokował Melnyczuka, wstawił się były zastępca dowódcy batalionu ochotników „Azow", ogromny deputowany z Partii Radykalnej Ihor Mosijczuk.
Gdy przynajmniej wagowo „radykałowie" uzyskali przewagę nad ajdarowcem, uszkadzając drzwi i rozwalając stand pod lożą prasową, bójka ciągnęła się w kuluarach, wciągając część obecnych na sali deputowanych. Mało kto jednak chciał rozdzielać walczących – w przypadku weteranów wojny to naprawdę niebezpieczne zajęcie. Zrozpaczony Hrojsman, nie mogąc zaprowadzić porządku, zawiesił obrady parlamentu.
„Wieczny hit naszego parlamentu" – smętnie podsumowali dziennikarze kolejne mordobicie deputowanych. „Hit", gdyż nieodmiennie przyciąga uwagę telewidzów, niszcząc coraz bardziej wizerunek samej Rady. Tym bardziej że nie ma miesiąca, by na jej sali posiedzeń ktoś nie wziął się za czuby. Eksplodujące emocje nie omijają nawet kobiet. Jedna z deputowanych z partii Batkiwszczyna oberwała butelką wody mineralnej po głowie od deputowanego, którego próbowała namówić, by nie naruszał porządku obrad, przerwał gadać i zszedł z trybuny.
– Ja bym wyzwał na pojedynek, ale poza siedzibą parlamentu – próbował rok temu łagodzić inny spór ówczesny wiceprzewodniczący Rady i były dowódca samoobrony Majdanu Andrij Parubij.
Czytaj także:
– Trochę to wygląda, jakby nasi deputowani byli dziedzicami polskiej tradycji szlacheckiej z jej rozdętym poczuciem honoru i obrony godności własnej, za wszelką cenę i bez względu na konsekwencje – mówi kijowski politolog Wołodymyr Fesenko. – Poważnie jednak mówiąc, korzenie problemu są znacznie płytsze, nie sięgają wcale XVII wieku. To po prostu niewielka kultura osobista i polityczna oraz podwyższona emocjonalność sporów politycznych, spowodowana postrewolucyjną sytuacją i cały czas trwającą wojną. Parafrazując Lenina: to dziecięca choroba demokracji – dodaje.