Rz: Podobno podczas studiów dorabiał pan jako kamieniarz.
Aleksander Chłopecki: Wykonywałem mnóstwo różnych zawodów. W czasie wakacji zbierałem jabłka w Niemczech. Dorabiałem też jako stróż nocny w Kombinacie Budownictwa Mieszkaniowego. Praca wymagała umiejętności psychologicznych. Najpierw z budowy umiejętnie musiałem usunąć pijanych robotników, tak by od nich nie dostać w twarz. A potem był już spokój. Nigdy wcześniej ani potem nie miałem tyle czasu na naukę angielskiego. Coś trzeba było podczas pilnowania robić.
Byłem też kamieniarzem na Powązkach. Płacili dobrze, od krzyża. Z moją przyszłą żoną żartowaliśmy na randkach, że danego wieczoru przepijamy jeden krzyż.
Zanim wybrał pan prawo, przymierzał się do zawodu lekarza.
Tak, w liceum byłem w klasie biologiczno-chemicznej. Zasugerowałem się jednak powiedzeniem Czechowa: prawnicy i lekarze to jedno licho, ale ci pierwsi tylko rabują, a drudzy rabują i mordują. Co więcej, pochodzę z inteligenckiej rodziny. Ojciec był profesorem socjologii, mama jest doktorem historii. Ojciec pracował w czasopiśmie „Prawo i Życie". Na pewno to miało wpływ na wybór mojego zawodu.