Dobrze się zapowiadało, ale niestety to już koniec opowieści o walce dobra ze złem. Kiepska historia i nędzny western. Ministerstwo Finansów lubi jednak Dziki Zachód. Kto ma rewolwer, ten ma prawa. A skoro pieniędzy w kasie państwa przy istniejących przepisach podatkowych nie przybywa, trzeba zmienić przepisy. Pod hasłem upraszczania procedur fiskus poszerza w ordynacji podatkowej swoje uprawnienia. Po zmianach będzie tak, że w którąkolwiek stronę się podatnik obróci, zostanie skontrolowany. I nie ma tak, że jak jeden urząd go oskubał, to drugi już nie może. Kowbojski pas ma przecież dwie kabury. Skoro nie udało się wystarczająco dużo wyciągnąć z podatnika przy użuciu jednego rewolweru, weźmie się drugi. Jak nie urząd, to izba. Jak nie kontrola, to postępowanie. Jeśli zakopałeś złoto w ogródku, to je lepiej wykop. I złoto, i mogiłę. Nie będzie żadnych zasad. Nawet w śmieciach znajdą dowód.

Nie tak dawno ministerstwo życzyło sobie, by 70 proc. kontroli było skutecznych. A co zrobić, jeśli nie ma tylu złoczyńców? Nie szkodzi, można się dobrać do uczciwych.

Powoli przestaję rozumieć, na czym polega państwo prawa. Wychodzi na to, że państwo ma prawo, a ja nie. Nie mam prawa oczekiwać, że urząd da mi święty spokój, pozwoli pracować i zarabiać pieniądze, które do życia są mi niezbędne.

To jak w dowcipie o zającu, który ucieka z Polski na Zachód. Gna przed siebie z obłędem w oczach. Za granicą tubylczy zając zatrzymuje go i pyta: – Polak, czemu tak pędzisz? – Bo u nas – odpowiada zdyszany uciekinier – polują na zające, które mają pięć nóg. – To czemu wiejesz, przecież masz cztery? – Bo najpierw strzelają, a później liczą.