Przedmiot działalności gospodarczej bywa konfliktogenny, tak też zdarzyło się w Kielcach. Zawiodły przepisy – a może i ludzie - choć wydawałoby się , że ustawa o transporcie zbiorowym dość obszernie i w miarę możliwości precyzyjnie reguluje tę sferę przedsiębiorczości. Nic więc nie zapowiadało, że dość banalny problem podzielił przewoźników i samorządowców. Dworzec według radnych miał być początkiem autobusowej linii komunikacyjnej. Natomiast transportowcy nie chcieli zaakceptować uchwały radnych, którzy ustalili, że początkiem i końcem trasy jest dworzec. Spór trafił w końcu do sądu administracyjnego, choć wydaje się, że nie powinien. Dlaczego? Z prostego powodu. Tak banalne różnice zdań powinny być niwelowane po krótkich negocjacjach. Kompromis był w zasięgu ręki i należało po niego sięgnąć. W końcu dla samorządowców i mieszkańców dworzec to ważny punkt w miejskiej infrastrukturze, czyli autobusy powinny do niego docierać. Natomiast przewoźników można było spróbować przekonać do dworcowych przystanków skromną dotacją do ich usług. Zawsze lepiej się dogadać, niż szukać „trudnej" sprawiedliwości.