Odniosłem nieodparte wrażenie, że kandydat, pokazem tym odwoływał się do niemających zielonego pojęcia o twardych zasadach polityki potencjalnych swoich wyborców: kleryków, maturzystek i zniewieściałej części męskiego elektoratu. I choćby wszystkie koleżanki pani Szczuki okrzyknęły mnie seksistą, choćby nawet w Środę, zdania nie zmienię. Polsce potrzebny jest człowiek mądry, twardy, zdecydowany. Niezależny. Mąż stanu o wybitnej inteligencji, etyce, wizji państwa rządzonego przy współudziale wszystkich obywateli.
Ktoś, kto potrafi ukryć swoje emocje, bo to elementarz dyplomacji. Co prawda, pan Hołownia tłumaczył w "Kropce nad i" Monice Olejnik (05.05), że płacze nieczęsto, tylko przy okazji narodzin dziecka i rozważaniach o konstytucji, i że łez tych się nie wstydzi, bo nie tacy jak on płakali. Podał jako przykład łzy Baracka Obamy - byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, i czyjeś tam jeszcze. Nie dodał, co oczywiste, że Obama, poza komplementowaniem państw, które odwiedzał, niczego więcej nie dokonał. O ile dobrze pamiętam, Grzegorz Schetyna też popłakiwał, lecz czy ktokolwiek powie o nim, że to wybitny polityk? Czy ktokolwiek może wyobrazić sobie płaczącego Napoleona? Czy słyszał kto lub widział, jak płacze Winston Churchill? Czy jest do wyobrażenia płaczący Piłsudski? Zatem, co powoduje, że inteligentny człowiek nagle chce zostać prezydentem. Jaką siłę swojej osobowości może pokazać np. Putinowi, by potraktował go z szacunkiem i powagą ?
Czyżby Hołownia poszedł w ślady madame Ogórek, aktualnej propagandystki TVP, która w jakimś wywiadzie powiedziała, że ot, tak sobie wystartowała w 2015 roku w wyborach prezydenckich za poparciem Sojuszu Lewicy Demokratycznej (2,4 proc. poparcia - sądny dzień Leszka Millera), dziś mówiąc rozkosznie, że chciała w ten sposób przetestować swoją popularność i ewentualnie założyć własną partię.
"Niech każdy kto chce kandyduje"- twierdzi Jan Pietrzak, kandydat w wyborach prezydenckich w 1995 roku (1,12 proc. głosów poparcia). Niegdyś kabareciarz, twórca przepięknej piosenki, dzisiaj na powrót kabareciarz. Tyle, że polityczny. Lecz, czy takie działania nie są tragiczną emanacją politycznej gry rządzących, namawianiem do "zabawy w politykę", by wywołać kolejną falę chaosu? Trudno powiedzieć.
Zatem i mnie płakać się chce, gdy myślę o tym, że wielomilionowy nasz Naród przez 30 lat nie wykształcił klasy politycznej z przywódcami zdolnymi uczciwie i sprawnie zarządzać i kontrolować rządzących - w razie potrzeby hamować ich dyktatorskie zakusy. Rozpacz mnie ogarnia, gdy słyszę, jak jeden z pretendentów do prezydentury oświadcza, że szabli z dłoni nie wypuści, i do upadłego będzie nią walczyć. Z kim i gdzie - pytam? W ciemnym pokoju? Kolejna kandydatka niemałej partii powiada, że wystartuje w wyborach, lub nie, a ktoś tam jeszcze, poza oklepanymi frazesami proponuje milion mieszkań w ciągu 10 lat. Katastrofa. Na stercie szczątków demokracji łzy Hołowni. Przy odrobinie wyobraźni- symboliczne. A poza tym, jak się ma żonę, która jest pilotem myśliwca MiG-29, to doprawdy można uznać za wyczyn, że Hołownia nie płacze bez przerwy. Choć, kto wie, czy to właśnie jego żona nie byłaby najlepszą kandydatką.
Łzy, które ocierał przed kamerą, by nie skapnęły na okładkę Konstytucji, w dodatku dwoma dłońmi, choćby nawet były pijarowym pokazem mistrzowskiego aktorstwa, zapewne na niejednym potencjalnym wyborcy musiały zrobić wrażenie.