Na skierowaną do mnie propozycję Krzysztofa Kłopotowskiego, wyrażoną w tekście „Rozluźnijmy szczękościsk", mogę odpowiedzieć tylko jedno: jestem gotów. Mogę rozmawiać z każdym, kto zgadza się, że dialog czy spór o racje nie jest wojną polsko-polską, lecz konfrontacją stanowisk. Bez takiej wymiany poglądów demokracja usypia i zamiera.
Zapomniano o racji stanu
Przecież pragnęliśmy wolności, żeby mieć wybór. Mogę i chcę rozmawiać z tymi, którzy gotowi są, dla wspólnego przemyślenia tragedii, jaka nas podzieliła, wyjść z okopów i nie chować się za murem wzajemnych uprzedzeń.
Smoleńsk – w najszerszym wymiarze – był pośrednim skutkiem głębokiego pęknięcia w naszym narodzie i w państwie. Skoro nawet w 70-lecie zbrodni katyńskiej i nawet podczas wizyty w Rosji dwaj najważniejsi ludzie w Polsce nie mogli się ze sobą spotkać, to w państwie stało się coś nienormalnego. Wśród sporów partyjnych zapomniano o racji stanu. To jest fakt. Katastrofa smoleńska jeszcze pogłębiła to pęknięcie. Dlatego przed rokiem opisałem projekt pomnika pamięci i przestrogi smoleńskiej, dla którego widzę przestrzeń pomiędzy pomnikiem Mickiewicza a Pałacem Prezydenckim. Oszczędny w formie, aby mógł unieść treść przesłania.
Trzeba pokonać w Polsce to pęknięcie, a nie pogłębiać je, uciekając w patos, w obelgi czy w agresję. Indywidualna nieodpowiedzialność, która doprowadziła nas i ciągle doprowadza do zbiorowej nieodpowiedzialności za państwo polskie, nie powinna zabliźnić się blizną podłości. Nie możemy pozostawić rodzin zmarłych w poczuciu bezsensu ofiary ich bliskich. Nikt ich przecież nie pytał, czy są gotowi ją złożyć na smoleńskim ołtarzu.
Dialog jak powietrze
Mogę rozmawiać z każdym, kto rozumie, że przestrzeń publiczną miasta kształtują ludzie i ich emocje. Tak było zawsze, szczególnie w stolicy, która umierała i odradzała się po hekatombie ofiar wojny, okupacji i powstań.