Istnieje spora szansa, że entuzjastycznego tatusia, podczas letnich zawodów na igielicie, ujrzymy ze szczoteczką do zębów na sznurku w charakterze ukochanego, ezoterycznego Azorka. Stanowczo wybieram, godne spadkobierców duchowości śródziemnomorskiej, przeżegnanie się naszych górali w chwili ekstremalnej.
Na czoło bardziej uchwytnych czynników, składających się na sukcesy zwycięzców europejskich zawodów narciarskich, oprócz wkładu osobistego sportowców, wysuwa się pragmatyzm modyfikowanych przepisów, z których czerpie się pełnymi garściami. Akcja utrącenia Justyny Kowalczyk jest symbolicznym, historycznym i kuriozalnym tego przykładem.
W dyscyplinie skoków, za sprawą nowych reguł, można dziś przegrać skacząc o wiele dalej od konkurenta. Subiektywne wyczucie piękna, niuansów stylu, czary mary wiatru, czyli arkana punktacji tolerują nawet prasowanie skoczni odwłokiem, narty rozjechane na boki i inne improwizacje. W razie potrzeby, także w stylu nienagannym pozwalają dopatrzeć się uchybień. Kibice często nie kapują, o co chodzi. Skład sędziowski ma prawo orzec, że nie tylko krótszy skok, ale i widowiskowe ekscesy w pakiecie nie są w stanie przeszkodzić wygranej zawodnika ewidentnie najlepszego. Czysta to, europejska „równościowość". Udoskonalenie przebrzmiałej, zwyczajnej równości szans. Co nieco do myślenia daje jednak to, że w praktyce sędziowska wyrozumiałość przydarza się na ogół stronnictwu fetyszysty zabawkowego prosięcia. Efekty tej konkurencji wprawić mogą w stan rozterki. Gdy zwykła przecież, choć austriacka i niemieckojęzyczna, głupawa, dziecięca świnka bywa amuletem aż tak magicznym i skutecznym...
Ostatnio, pod kontuarem pewnej portierni zoczyłam michnikowski organ, w którym wysyłano Polaków, znaczy prawicę, do psychiatry. Nie, żebym się weń wgłębiała. W zagmatwanym wywodzie znów chodziło o to, że polski nacjonalizm wkroczył w fazę alarmującą. Po prostu, odbierałam klucz, organ pewnie dopiero co zleciał, a ja od dziecka szybko czytam, nawet z podłogi.
Za to, gdy ogląda się skoki narciarskie, to człowiek puchnie z dumy, kiedy nasz sędzia nie daje się przyłapać na polskim nacjonalizmie. Polak skacze kilka metrów dalej, a nasz twardo, swojemu najmniej punktów daje. Zawodnik stronnictwa fetyszystów zabawkowego prosięcia miota się w powietrzu, chybocze, rozpaczliwie rozjeżdża na boki nogami - punktów od swoich dostaje od groma, jakby się nie miotał, nie chybotał i nie rozjeżdżał, a od Polaka też ma nie mniej bogato.