Wystąpienie Kaczyńskiego: Jak szczuć nie szczując

Wobec antykościelnej agresji, towarzyszącej protestom przeciw zaostrzonemu zakazowi aborcji, wicepremier Jarosław Kaczyński wzywał we wtorek, by „obronić Polskę”. Zachęcał do przemocy – między wierszami, ale skutecznie. Jak się to robi?

Publikacja: 01.11.2020 07:00

Wystąpienie Kaczyńskiego: Jak szczuć nie szczując

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Retorykę prezesa PiS dobrze ukazuje porównanie. Oto zakłócaniu mszy  i dewastacji świątyń sprzeciwiali się też biskupi z Rady Stałej Episkopatu i prymas Wojciech Polak. Prosili jednak, by się nawzajem szanować i nie używać przemocy, a nie, jak Kaczyński, by bronić kościołów „za każdą cenę”. Prosili obie strony konfliktu, dzięki czemu wszyscy mogli się poczuć równoprawnymi członkami wspólnoty. Prymas, rzadki u nas wzór etyki słowa, człowiek ewangelicznie czyniący pokój, wypowiedział też piękne kluczowe zdanie: „Bądźmy za siebie nawzajem odpowiedzialni”.   

Tymczasem Jarosław Kaczyński milcząco założył, że protestujących nie ma o co prosić. Zwracając się pozornie do „nas” jako obywateli, wyłączył zbuntowanych z tego grona. Opowiadał o nich jak o kimś, przed kim można już tylko bronić ojczyzny.

Prezes PiS podzielił przez to współrodaków na lepszych i gorszych – z  jego strony nie pierwszyzna. Tak samo słowa o ataku mającym zniszczyć Polskę były zwykłą wariacją na temat rzekomych knowań Unii Europejskiej, mniejszości seksualnych itp. Kaczyński po swojemu też uznał antykościelne ekscesy za „nieprzypadkowe i przygotowane”. Chwyt powtarzany od zarania dziejów: dać do zrozumienia, że ludzie niemili władzy nie działają z własnych pobudek, ale że ktoś ich inspiruje. Że nie myślą naprawdę tego, co myślą, ani nie czują tego, co czują.

A może demonstranci czują złość i na to? Może bywają wulgarni także dlatego, że mają dosyć dyskredytowania inaczej myślących? Owszem, zdziczenie mowy publicznej, przyjmowane przez nas biernie jak fatum, to rzecz osobna i niedopuszczalna. Także druga strona polskiego konfliktu ma tutaj niejedno na sumieniu. Ale to prawica, łącznie z jej przywódcami, stworzyła cały spójny żargon, który odsądza oponentów od czci i wiary. To PiS i jego sojusznicy od lat – także podczas obecnych protestów – lansują na przykład pogardliwe pojęcie „lewactwa” jako fanatycznej masy. Nazywając siebie niepokornymi i niezależnymi, prawem przeciwieństwa wmawiają nam też, że reszta to sprzedajni konformiści. Dzielą społeczeństwo na Polaków z jednej strony i takie czy inne „środowiska” z drugiej. Określając tylko siebie jako patriotów, milcząco przekreślają pozostałych jako „gorszy sort”.

Albo jako „naszych przeciwników”: tak we wtorek powiedział Kaczyński o jednej ze stron polskiego konfliktu. Także to nieraz powtarzał w kontekście własnej partii – sęk jednak w tym, że tymczasem został wicepremierem. Przemawiając we wtorek na tle biało-czerwonych flag, powinien był się czuć odpowiedzialny za wszystkich obywateli na równi. Głosząc przy tym swoje hasła partyjne, nadużył jednak rządowego stanowiska. Nadużywał także wielkich słów: w zastępstwie każdego z nas rozstrzygał, pod czyją władzą pozostaniemy polskim narodem.

Tym samym wicepremier wypadł ze swojej roli. Ale co gorsza, nie wszedł w tę rolę, do której jest powołany jako nadzorujący sprawy bezpieczeństwa: nie spróbował złagodzić nastrojów. W tych dniach często wyrażają się one słowem „wojna”. To słowo nieodpowiedzialne, niebezpieczne. Ale właśnie polityk tak wysokiego szczebla może odebrać mu skuteczność. Puszczając mimo uszu wyraz „wojna”, może czynić pokój – jeśli chce.  

Tymczasem wicepremier podchwycił hasło wojny. Ba, wezwał zwolenników PiS, by wykazali w niej „odwagę i zdecydowanie”. Odważnymi język prawicy nierzadko nazywa zachowania, które ze strony przeciwnika uznaje za brutalność albo atak. A zarazem – odwaga i zdecydowanie to brzmi dumnie. Zachęcając do takich postaw, Kaczyński nie sprecyzował, jakimi czynami je wyrazić. Rękoczynami? Do pierwszych doszło podczas demonstracji już przed wystąpieniem wicepremiera, do dalszych – dobę po jego słowach. Ale przecież Kaczyński nie powiedział, że trzeba używać przemocy. On tylko, prosząc o obronę patriotyzmu „za każdą cenę”, czegoś nie dopowiedział. Tak się to robi.

Autor jest poetą i tłumaczem, prowadził zajęcia akademickie z przekładu i pisania

Retorykę prezesa PiS dobrze ukazuje porównanie. Oto zakłócaniu mszy  i dewastacji świątyń sprzeciwiali się też biskupi z Rady Stałej Episkopatu i prymas Wojciech Polak. Prosili jednak, by się nawzajem szanować i nie używać przemocy, a nie, jak Kaczyński, by bronić kościołów „za każdą cenę”. Prosili obie strony konfliktu, dzięki czemu wszyscy mogli się poczuć równoprawnymi członkami wspólnoty. Prymas, rzadki u nas wzór etyki słowa, człowiek ewangelicznie czyniący pokój, wypowiedział też piękne kluczowe zdanie: „Bądźmy za siebie nawzajem odpowiedzialni”.   

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem