Stąd niezliczone grupy rekonstrukcyjne, wystąpienia pełne cytatów z Marszałka, aluzji i powiedzonek najczęściej – delikatnie rzecz ujmując – niechętnych parlamentaryzmowi. W ten sposób polityka zamienia się w jeszcze jedną grupę rekonstrukcyjną.
Antybohaterów bierzemy zaś z PRL. Marszów na 13 grudnia jest coraz więcej, ale coraz mniej w nich tamtego 13 grudnia. W jakimś sensie marsze są po to, by przeciwnicy polityczni, mniej lub bardziej otwarcie, powiedzieli sobie nawzajem: jesteś jak Jaruzelski, jesteś jak ZOMO, jesteś jak WRON albo jak esbek. Nie potrafimy już nawet poważnie sobie nawrzucać bez historycznego przebrania.
Nawet ten element codzienności politycznej, który miałby być najbardziej „do przodu", jest przedstawiany opinii publicznej w historycznym kostiumie. Mateusz Morawiecki to przecież – w oczach zwolenników – nie ambitny polityk, syn Kornela, ale przede wszystkim nowy Eugeniusz Kwiatkowski. Można powiedzieć, że decydenci i liderzy opinii ze wszystkich stron uważają, że idealny świat polskich wyborców to skrzyżowanie późnej sanacji z PRL – po odsączeniu ideologicznych elementów komunizmu.
W czasach smartfonów i Skype'a ludzie czują się bezpieczniej przenoszeni przez polityków wehikułem czasu w minione. Papież Franciszek po wylądowaniu w Krakowie robił delikatne aluzje do polskiego samozanurzenia się w historii. Ale Polacy są nienasyceni, najczęściej szlachetnie, jak Benedykt Korczyński z „Nad Niemnem" odwiedzający mogiłę powstańca. Dzięki temu Polska jest dzisiaj mekką muzeów, dodatków historycznych i debat nad przeszłością. Dzieci grają w teatrzykach sybiraków kopanych przez bolszewików czy poniżanych Żołnierzy Wyklętych.
Dla innych historia jest zwykłym cepem na przeciwnika. A dla jeszcze innych jest azylem, iluzją, że można przywrócić miniony czas, albo kozetką psychologiczną. Polacy są pewni, że dobrze to już było. Są gotowi „zamykać" Wawel, Krakowskie Przedmieście i inne narodowe świątynie, jakby byli pewni, że już nic wielkiego się nie wydarzy.