Należę do ludzi, którzy uważają, iż w polskich warunkach we wszystkich debatach dotykających ważnych kwestii publicznych powinno w sposób jasny i wyraźny wybrzmiewać stanowisko Kościoła katolickiego. Kościół ma nie tylko prawo, ale też obowiązek zabierać głos w każdej z istotnych i żywotnych spraw życia indywidualnego i społecznego w naszym kraju.
Jest to oczywiste, ponieważ jak zauważył Curtis L. Hancock, profesor filozofii w Rockhurst University, religia chrześcijańska jest światopoglądem. „Formułuje ona - tak jak i sekularyzm - ostateczne sądy o rzeczywistości i osobie ludzkiej, o tym, co słuszne i dobre" - zwrócił uwagę amerykański filozof. Dodał, że skoro sekularyści mają prawo ogłaszać, że ich światopogląd można racjonalnie obronić, do podobnej deklaracji mają prawo także chrześcijanie. „W demokratycznym i pluralistycznym społeczeństwie właściwym podejściem do konkurujących ze sobą tez jest przyzwolenie, by odmienne poglądy mogły dojść do głosu, a ich słuszność była broniona" - stwierdził.
Na drugim planie
Z udziałem w debacie publicznej wiąże się problem argumentacji. Śledząc toczące się w ostatnim czasie w naszym kraju dyskusje, w tym również te określane jako światopoglądowe, mam wrażenie, że w wypowiedziach reprezentantów Kościoła, nawet w oficjalnych dokumentach, spychany jest na drugi plan, a nawet znika pewien rodzaj argumentacji. Argumentacji religijnej.
Wygląda na to, że ci, którzy w publicznych debatach w Polsce podejmują wysiłek reprezentowania stanowiska kościelnego, w coraz większym stopniu ulegają presji jednego z umacniających się coraz bardziej mitów. Mówi on, że język debaty publicznej powinien być „światopoglądowo neutralny", a neutralne światopoglądowo państwo nie może brać pod uwagę argumentacji religijnej.
Nie jest to zresztą problem specyficznie polski. Kard. Francis George, arcybiskup Portland i Chicago, przy okazji debaty politycznej dotyczącej opieki zdrowotnej w USA zwrócił uwagę, że kryje się za nią kulturowy problem, który narasta od dziesięcioleci. „Przez pierwsze sto pięćdziesiąt lat historii naszego kraju religia była uznawana za pozytywną wartość, przyczyniającą się do spójności społecznej i moralnej edukacji obywateli. W ciągu ostatnich kilku dekad religia zaczęła być postrzegana jako zagrożenie, które tworzy podziały społeczne i musi być kontrolowane. W takiej wizji świata Kościoły i inne związki wyznaniowe są prywatnymi klubami, które mogą motywować ludzi do podejmowania służby publicznej, ale ta działalność publiczna musi być wolna od religijnych argumentów" - stwierdził.