Nad polskim niebem wisi fatum. LOT od lat kuleje, a kolejne polskie linie chcące tu zaistnieć i oferujące niższe ceny po krótkim czasie plajtują lub rezygnują. Po kolei mieliśmy klapy Air Polonii, Centralwings czy teraz OLT Express Regional. Jak to jest, że nikt nie potrafi skorzystać na fatalnym stanie dróg czy kolei? Odpowiedź brzmi: za tworzenie alternatywnych linii biorą się u nas ludzie bez wystarczającego kapitału i wizji ich rozwoju.
OLT Express wpadł w korkociąg w środę. Zapowiedział wtedy skasowanie od 10 sierpnia połączeń, na których latają generujące najwyższe koszty samoloty turbośmigłowe ATR. Następnego dnia wieczorem przewoźnik podał, że jednak zawiesza wszystkie regularne rejsy.
Mamy do czynienia z prawdziwym deja vu. W 2003 roku wyzwanie LOT rzuciła Air Polonia. Podobnie jej szefowie chwalili się świetnymi wynikami (samoloty latały pełne), by po roku i przewiezieniu pół miliona pasażerów (nieco więcej niż OLT) nagle z dnia na dzień ogłosić zawieszenie rejsów.
Bez kapitału nie poszybujesz
W obu przypadkach szefowie linii winnych szukali tylko wśród innych. Air Polonia oskarżyła o katastrofę potencjalnego inwestora fundusz Crescent, który miał ją zasilić 10 mln dol., a wycofał się. OLT Express Regional obwinia zaś niemiecką firmę obsługującą transakcje elektroniczne jej klientów. Zażądała zwiększenia depozytu będącego zabezpieczeniem transakcji o 8 mln zł. Atakuje też Komisję Nadzoru Finansowego o „rozpętanie negatywnej kampanii" wokół właściciela linii oferującej usługi finansowe spółki Amber Gold i kontrolującego ją Marcina Plichty.
Wspomniane 8 mln zł to w tym biznesie wydatek w warzywniaku. I niestety, można odnieść wrażenie, że biorący się w Polsce za biznes lotniczy traktują go jak warzywniak. Coś się kupi, coś się sprzeda, a jak nie będzie szło, to się komuś biznes opchnie albo pożyczy pieniądze.