W mediach ukazuje się wiele nierozsądnych materiałów na medyczne tematy, ale artykuł Pawła Łepkowskiego („Spór o przemysł rakowy", „Rz" z 9 sierpnia 2017 r.) budzi konsternację. Już sam tytuł (w wersji internetowej: „Firmy farmaceutyczne zarabiają miliardy na leczeniu nowotworów – uważają zwolennicy medycyny alternatywnej" – red.) zawiera ukrytą tezę, że firmy farmaceutyczne, sprzedając leki, robią coś nieuczciwego. W tym duchu można by napisać, że miliardy zarabiają także firmy sprzedające samochody czy odzież. Nowotwory w skali świata są drugą po chorobach serca i naczyń przyczyną zgonów, a w Polsce umrze z ich powodu co czwarta osoba. Jest więc oczywiste, że rynek leków onkologicznych jest ogromny.
Chemioterapia ratuje życie milionom chorych i nie można podważać jej fundamentalnej roli w onkologii. W artykule cytowana jest natomiast opinia, że lekarze z całego świata, firmy farmaceutyczne i agencje rejestrujące leki zawiązały tajny i przestępczy spisek, aby ukryć szkodliwe działanie chemioterapii i całkowitą jej nieskuteczność (jest według tej opinii mniej skuteczna niż placebo). Taki pogląd wyrażają często przedstawiciele „alternatywnych" metod, ale nie powinna go cytować z nutą akceptacji poważna i opiniotwórcza gazeta.
„Cudowne" metody leczenia
Już pierwsze zdanie artykułu: „(...)współczesna medycyna dzieli się na dwa nurty walki z nowotworami – nurt medycyny głównej... i alternatywnej", wprowadza czytelnika w błąd. Te dwa pojęcia są tak samo symetryczne jak chemia i alchemia – pierwsza jest nauką, a druga czarami. W dalszej części, na podstawie wyrwanych z kontekstu i źle zinterpretowanych stwierdzeń, podany jest przykład globalnej zmowy świata medycyny – niedopuszczenie na rynek farmaceutyczny substancji o nazwie letril, znanej także jako amigdalina lub witamina B17. Powodem spisku jest w tym wypadku „realne zagrożenie dla interesów środowiska czerpiącego zyski z chemioterapii". Od siebie dodam, że w spisku najpewniej uczestniczył także amerykański Sąd Najwyższy, który zakazał przesyłania letrilu pomiędzy poszczególnymi stanami.
Ze względu na ograniczenia ram polemiki prasowej wyjaśnię szczegółowo jedynie kwestię amigdaliny. Substancja ta, znana od połowy XIX w., od początku reklamowana była jako lek przeciwnowotworowy. Opinia ta oparta była na badaniach przeprowadzonych na liniach komórkowych, myszach i opisach pojedynczych przypadków klinicznych. Mimo tych bardzo wątłych danych i wbrew informacji zawartej w artykule („badania nad [letrilem] były w USA skutecznie torpedowane") amerykański Narodowy Instytut Raka podjął próbę naukowego zweryfikowania wartości tej substancji. Przeprowadzone w latach 70. i 80. ub. wieku badanie kliniczne z udziałem 178 chorych wykazało jej całkowitą nieskuteczność. U części chorych obserwowano natomiast poważne objawy toksyczne oraz bliskie śmiertelnej dawki cyjanku we krwi (preparat zawiera tę trującą substancję). Wydawało się, że w ten sposób zakończy się historia amigdaliny. Niestety, otrzymała ona drugie życie. Ponieważ nie miała żadnych szans na rejestrację jako produkt farmaceutyczny, zrobiono z niej witaminę, bo przepisy dotyczące suplementów diety są bez porównania łagodniejsze.
W ostatnich kilkudziesięciu latach przewinęło się w Polsce wiele podobnych „cudownych" metod leczenia nowotworów. W „dekadzie sukcesu" był to torf prof. Tołpy, potem hipnotyczne seanse Kaszpirowskiego, nafta, huba, nasiona cieciorki wszczepiane pod skórę, peruwiańskie ziółka, a ostatnio wysokie dawki witaminy C (koniecznie lewoskrętnej) i „hipertermia ogólnoustrojowa". Każda z nich pozostawiła po sobie wiele niepotrzebnych grobów. Oparte na naukowych dowodach, obiektywne informacje na temat tych i podobnych „alternatywnych" metod leczenia nowotworów można znaleźć na stronie Polskiej Ligi Walki z Rakiem (www.walkazrakiem.pl) – jest to autoryzowane tłumaczenie serwisu Complementary and Alternative Medicine amerykańskiego Narodowego Instytutu Raka.