Wygląda na to, że mimo pandemii ruszą w Polsce wyciągi narciarskie. I bardzo dobrze, bo niby czemu miałyby nie ruszać? Sport na świeżym powietrzu wzmacnia organizm, wirusy zazwyczaj nie lubią śniegu i mrozu, zachowanie rozsądnego dystansu od innych użytkowników to nie tylko rządowy zakaz, ale w tym przypadku całkowicie dobrowolne zachowanie narciarzy, którym zazwyczaj nie zależy, by zderzyć się z innymi.
Oczywiście padło natychmiast pytanie, czy należy otwierać wyciągi wtedy, kiedy z powodu pandemii zamknięte są hotele, pensjonaty i restauracje w górskich resortach. Oczywiście, że tak. Jeśli nawet trzeba zamknąć hotele, dlaczego ma to automatycznie powodować administracyjne zamknięcie samych stoków? Przecież wielu ludzi jest gotowych dojeżdżać w góry nawet na jeden dzień – może nie z Gdańska i Szczecina, ale na pewno z Krakowa i Katowic. Krótko mówiąc, decyzja sensowna, racjonalna i zmniejszająca koszty.
Racjonalna decyzja o otwarciu stoków stoi jednak w jawnej sprzeczności z dotychczasową linią rządu przy podejmowaniu decyzji o lockdownie. Dotąd kierowały nią trzy jasne zasady. Po pierwsze, nie pytać o zdanie epidemiologów, bo nadmiar wiedzy jest tylko przeszkodą w działaniu (zapewne z tego powodu premier powołał zespół ekspertów medycznych dopiero trzy tygodnie temu, choć pandemia trwa u nas od lutego). Po drugie, broń Boże nie pytać o zdanie przedstawicieli biznesu, bo im przecież zależy na obniżeniu strat gospodarczych. I po trzecie, działać z zaskoczenia, nie dając przeciwnikowi (tzn. firmom) żadnych szans na obronę: zebrać zespół urzędników rządowych w piątek po południu i ogłosić, że od soboty zakazuje się kolejnych działalności.
Dlaczego w przypadku stoków poszło to inaczej? Wszystko wskazuje na kluczową rolę pochodzącego z Zakopanego wiceministra rozwoju, a jednocześnie aktywnego inwestora z sektora narciarsko-turystycznego. U wielu osób budzi to mieszanie uczucia – czy nie ma tu jakiegoś konfliktu interesów? Przecież walczył o zyski z własnych biznesów!
Ja nie mam z tym żadnego problemu. Odwrotnie! O ile mniejsze mogłyby być koszty gospodarcze lockdownu, gdyby równie aktywnego obrońcę mieli w rządzie sprzedawcy kwiatów przed cmentarzami, właściciele klubów fitness, restauracji czy galerii handlowych?