Nie po raz pierwszy widać, że obywateli interesują w pierwszej kolejności oni sami. W sumie nic dziwnego, że oczekują od wybranych przez siebie polityków realizacji własnych interesów.
Problem w tym, że oczekiwania te są pełne paradoksów i utopijnych marzeń o tanim państwie opiekuńczym.
W końcu to, czego chcą obywatele - wyższe emerytury i praca dla wszystkich - jest pochodną wzrostu gospodarczego. Jego tempo wpływa na to, czy jest praca i ile średnio zarabiamy. A z kolei to, jaką troską otoczy nas państwo, zależy od tego, ile z podatków wpłynie do jego kasy. I tu znów kłania się wzrost PKB.
Jeśli tego wzrostu nie będzie, a rząd dodatkowo obniży podatki, szanse na godne emerytury są żadne. Chyba że samemu się na nie zacznie oszczędzać. I to już teraz.
Nie jest to wcale wina polityków czy nieudolności kolejnych rządów. Systemy emerytalne zależą wprost od przyrostu naturalnego. A ten w Polsce spada - jak we wszystkich państwach, w których podwyższa się standard życia. W 2008 r. wyniósł nad Wisłą symboliczne zero - po raz pierwszy od drugiej wojny światowej.