Rozwój polskiej gospodarki od początku transformacji opiera się na nieustającym pościgu. Na początku goniliśmy Japonię, ale fakt, że gospodarka tego kraju od lat na zmianę kurczy się lub rozwija w ślimaczym tempie, odebrał tej pogoni nieco prestiżu.
Chcieliśmy być drugą Irlandią, swoje aspiracje mierzyliśmy też hiszpańską miarą – ostatni kryzys pokazał jednak dobitnie, że nawet kraje postawione na gospodarczym piedestale łatwo wpadają w tarapaty.
Co nam zostało? Pogoń za szeroko rozumianą Europą Zachodnią. Tym bardziej że dzięki obowiązującym nasz kraj unijnym przepisom możemy się ścigać właściwie na każdym polu, choćby skali produkcji zielonej energii. Zgodnie z najnowszymi danymi energia wytwarzana ze źródeł alternatywnych stanowiła prawie dwie trzecie nowych mocy zainstalowanych w ubiegłym roku w Unii Europejskiej. W tym samym czasie zaledwie niespełna 10 proc. nowych mocy zapewniły elektrownie węglowe.
W Polsce proporcje te wciąż są odwrócone. Ale nasza energetyka, tradycyjnie oparta na węglu, bardzo szybko się zmienia. Inwestorzy zapowiedzieli już budowę farm wiatrowych za astronomiczną kwotę 80 mld zł, prawie 10 mld zł pochłonie budowa biogazowni, coraz odważniejsze są plany firm związane z biomasą. Źródeł współfinansowania tego typu projektów można szukać zarówno w funduszach unijnych, jak i programach rządowych. Skutecznie zachęca to potencjalnych inwestorów do działania.
Jeśli planowane projekty dojdą do skutku, to w 2020 r. niemal 20 proc. energii w Polsce będzie pochodzić ze źródeł odnawialnych. Nałożony na nas w unijnym pakiecie energetyczno-klimatycznym limit wynosi 15 proc. Może z punktu widzenia gospodarki nie jest to tak ważne, jak np. skuteczne ograniczenie deficytu, ale po tylu latach nieustającego ścigania lepszych dobrze czasem samemu być postawionym za wzór.