W pełni wykończone i wyposażone mieszkania mają być wynajmowane na rok, nawet 30 procent poniżej rynkowych stawek. Umowy najmu można będzie przedłużać. Idea jest z całą pewnością słuszna. Nie każdego przecież stać i nie każdy chce się zadłużać na kilkadziesiąt lat, by stać się właścicielem nieruchomości. Jednocześnie rynkowe stawki najmu w zestawieniu z dochodami potencjalnych najemców są wciąż wysokie. I to oni mają być beneficjentami nowego programu.

Są zatem przesłanki do interwencji państwa, by rozwinąć sektor mieszkań na wynajem. Jednak nawet najbardziej słuszne idee mają to do siebie, że trzeba je realizować zgodnie z prawem. Pamiętając, czemu i komu mają służyć. Jeśli głównymi beneficjantami tego pilotażowego programu okażą się osoby szukające dachu nad głową oraz rynek pracy (bo niezwiązani prawem własności do mieszkań najemcy będą bardziej mobilni), to będzie można mówić o sukcesie.

Jeśli jednak zyskają przede wszystkim deweloperzy, zwłaszcza ci, którzy wyprodukowali masę mieszkaniowych bubli, których się teraz łatwo pozbędą, będzie to porażka programu. Już dziś słyszy się krytyczne głosy, że stworzenie funduszu będzie służyć głównie firmom, które nie mogą znaleźć chętnych na kiepskie lokale. I pewnie jest w tym ziarno prawdy. Na razie nie wiadomo jednak, jakie dokładnie mieszkania trafią do programu. Dokładnej specyfikacji nie przedstawiono.

Założenia mówią, że mają to być mieszkania dwu- i trzypokojowe o powierzchni nie większej niż pięćdziesiąt kilka mkw. Jedno jest pewne: zarówno tworzący nowy program, jak i jego przyszli realizatorzy, muszą mieć świadomość, że już dziś wokół tych 5 mld zł, na razie wirtualnych, krążą całe zastępy tych, którym nie o idee przecież chodzi, a o skierowanie jak największych kwot z tej puli do własnej kieszeni.